O czwartej nad ranem, tuż przed brzaskiem, ponad pięćset rodzin koczowało koło mostu nad Jordanem, na wschód od Jerycha. Przejście otwiera się dopiero o szóstej, ale władze jordańskie ograniczają liczbę Palestyńczyków, którym wolno przekroczyć granicę z Zachodniego Brzegu do królestwa haszymidzkiego. Do stu pięćdziesięciu osób dziennie. Kto pierwszy, ten lepszy. Ponad połowa mieszkańców Jordanii to obywatele pochodzenia palestyńskiego. Nic więc dziwnego, że każdego nowego przybysza z terenów administrowanych przez Arafata, nawet jeśli deklaruje, że jest tylko turystą, kupcem lub osobą udającą się w rodzinne odwiedziny, podejrzewa się o tendencje wywrotowe. Dwór królewski w Ammanie nie szuka nowych kłopotów. Każdy dodatkowy Palestyńczyk to dodatkowe zagrożenie.
Marionetka Arafat
Tego samego dnia, dwie godziny po otwarciu mostu granicznego, wylądował na lotnisku im. Ben Guriona samolot egipskich linii lotniczych Air Sinaj. Jedynie wąska grupa wtajemniczonych wiedziała, że przyleciał szef egipskiego wywiadu Omar Sulejman. O dziewiątej miał spotkanie z izraelskim ministrem obrony narodowej Ben-Eliezerem; na popołudnie zaplanowano wizytę u Jasera Arafata w Ramalli.
Mniej więcej o tej samej godzinie (w Waszyngtonie była północ) prezydent George Bush połączył się telefonicznie z saudyjskim następcą tronu emirem Abdallą. Tematem rozmowy była konieczność wprowadzenia w życie reformy palestyńskich służb bezpieczeństwa oraz pozycja Arafata w planowanych nowych układach pokojowych. Przewodniczący Autonomii Palestyńskiej potraktowany został trochę jak marionetka w cudzym przedstawieniu.
Późnym wieczorem, po odprawieniu Sulejmana, Jaser Arafat zwołał najbliższych współpracowników, aby wyrazić swoje niezadowolenie z brutalnych, jak to określił, nacisków Egiptu i Arabii Saudyjskiej.