Archiwum Polityki

PO po przejściach

Donald Tusk został ponownie przewodniczącym Platformy Obywatelskiej. Wokół PO ma powstać obywatelski ruch ludzi nie zgadzających się na państwo „koalicji wstydu” – PiS, Samoobrony i LPR. Celem strategicznym jest wygranie wyborów samorządowych, a następnie parlamentarnych i prezydenckich. Ten cel – to być albo nie być Platformy. Takie jest zasadnicze przesłanie krajowej konwencji największej partii opozycyjnej. Dużo to czy mało?

Konwencji Platformy nie towarzyszyły większe emocje. Karty były z góry rozdane. Donald Tusk nie miał poważnego konkurenta. Zarówno Jan Rokita, jak i Bronisław Komorowski zdawali sobie sprawę z niewielkiego poparcia wśród delegatów, a żaden nie chciał przegrać z kretesem. Woleli się układać o stanowiska wiceprzewodniczących i szefa klubu parlamentarnego. Donald Tusk ma za sobą ciągle jeszcze mit kandydata na prezydenta, którego poparło 7 mln wyborców, ma partyjne struktury, ale także coraz większą polityczną dojrzałość. Pokazał ją dwukrotnie w parlamentarnych starciach z Jarosławem Kaczyńskim. Ma też coraz więcej politycznej bezwzględności, która sprawia, że bez skrupułów usuwa z partii nawet niedawnych przyjaciół, jeżeli uzna, że realna polityka wymaga ofiar. Dowiódł tego usuwając z PO grupę warszawskich działaczy zwanych piskorczykami. Ma też za sobą tak zwane obiektywne okoliczności. W Polsce nastał czas partii wodzowskich, w których pozycja lidera nie jest kwestionowana, gdzie nie ma żadnych szerokich zespołów kierowniczych, triumwiratów, gdzie lider partii jest jej twarzą. Wprawdzie PO ma ciągle jeszcze tę drugą twarz, Jana Rokity, ale ostateczną instancją jest Tusk. Coraz bardziej zdecydowany i coraz twardszy.

Czas, jaki minął od wyborów, Tusk, osobiście, dobrze wykorzystał.

Nie dopuścił do powyborczych rozliczeń, które mogły zachwiać jego pozycją. W końcu lider, który przegrywa dwa prawie wygrane starcia i na dodatek pozbawia partię udziału we współrządzeniu, rzadko kiedy tak łatwo utrzymuje przywództwo. Andrzej Machowski, który pojawił się w ostatniej chwili jako jego rywal, reprezentant tychże piskorczyków, zebrał wprawdzie sporo, bo prawie setkę głosów, ale jego kandydowanie było tylko symbolem sprzeciwu wobec metod walki, a może nawet politycznej dintojry wewnątrz jednego regionu – i dla całej partii nie miało większego znaczenia.

Polityka 21.2006 (2555) z dnia 27.05.2006; Temat tygodnia; s. 24
Reklama