Andrzej, prezes zarządu liczącej się spółki. Błyskawiczną karierę zrobił w III Rzeczypospolitej. Był szefem sprzedaży sprzętu satelitarnego, potem – w kolejnych trzech przedsiębiorstwach – szefem magazynów, dystrybucji i obrotu materiałowego. W następnych dwóch – dyrektorem logistyki. Potem zatrudnił się jako dyrektor do spraw operacyjnych, po czym ponownie zajął się ulubioną logistyką. 36 lat, 12 lat kariery zawodowej, 11 miejsc pracy. Idealny przykład nowej biografii pracowniczej. – Na początku liczyło się to, że jestem młody, po studiach, znam języki, różnię się od starej kadry pomysłowością – wyznaje Andrzej. – Z czasem moje CV zaczęło puchnąć, a to robiło wrażenie na kolejnych pracodawcach. Dziś ten typ pracownika jest poszukiwany w ogłoszeniach: młody, ale z doświadczeniem w kierowaniu zasobami ludzkimi.
Pawła zawsze interesowała muzyka. Zaczął pisywać do kilku pism specjalistycznych, potem, gdy jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać stacje radiowe, został dyrektorem programowym jednej z nich, a jednocześnie dostał etat w telewizji. Utrzymał się krótko.
– Nie mogłem być w kilku miejscach naraz – opowiada. – A jak cię nie ma, nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje. Przecież tak naprawdę nie chodzi o to, abyś pracował, tylko byś kontrolował sytuację, wiedział, kto ci bruździ i zagraża. Potem Paweł zatrudnił się w dużej firmie fonograficznej, ale że najlepsze czasy ta gałąź rozrywki miała już za sobą, więc został szefem w jednym z portali internetowych.
– Pracę ma się po to, by nawiązać kontakty, które sprawią, że znajdziesz jeszcze lepszą pracę – mówi. I to zdanie można uznać za kwintesencję filozofii dżamperów – skoczków. Dobrze też mieć – to ich kolejna nauka – oczy i uszy otwarte i zawczasu znaleźć na pracodawcę jakiegoś haka, coś, co mogłoby go ośmieszyć w oczach konkurentów z branży.