Archiwum Polityki

Opera Waldiego

Lubią go artyści, bo potrafi zdobyć dla nich pieniądze od biznesmenów. Lubią go biznesmeni, bo potrafi wprowadzić ich do świata artystów. Przyjaciół ma wpływowych i lojalnych. Wrogów niewielu i nieporadnych.

Gabinet jest ogromny i stylowy, zajmuje pół skrzydła w dawnym pałacu Potockich na Krakowskim Przedmieściu. Dywan tłumi kroki, goście zapadają się w miękkie fotele. Na marmurowych podestach, na biurku, na długim stole konferencyjnym stoją wazony z wielkimi bukietami kwiatów. Sekretarka wnosi kolejny. – Materialny dowód szacunku i szczerości życzeń ludzi kultury i sztuki dla ich nowego ministra – tłumaczy Waldemar Dąbrowski. – Oni wiedzą, że drzwi tego gabinetu będą dla nich zawsze otwarte. List, który właśnie nadszedł z kwiatami, to już chyba dwusetny.

Gabinet podoba się nowemu ministrowi. List także. Dzień ma się ku końcowi. Minister rozluźnia krawat, zapada się w miękki fotel, sięga po grube kubańskie cygaro. Jest w dobrym nastroju, ma opowiedzieć o swojej karierze. Lubi o niej opowiadać.

Znajomi nazywają go czasem złotousty Waldi, bo uwielbia się popisywać talentem krasomówczym. Buduje kwieciste frazy, stopniuje napięcie. Sam się swoimi słowami nakręca, wpada nieomal w trans, co często kończy się okropnym patosem. Kilka lat temu wywiad dla „Życia Warszawy” zaczął tak: „Od dwudziestu z górą lat poruszam się po jednym obszarze kultury i sztuki, a ten teren jest bardzo rozgałęziony. I mogę znaleźć tylko jedno słowo, zespalające wszystkie moje zmienne pasje: Polska”.

Jeszcze jako student politechniki Dąbrowski został dyrektorem klubu studenckiego Riviera-Remont, potem odpowiadał za kulturę w stołecznym ratuszu, kierował teatrem Studio, był szefem Komitetu Kinematografii, Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych, a w końcu dyrektorem Teatru Wielkiego Opery Narodowej.

Ma wielu oddanych przyjaciół i tłum przychylnych znajomych.

Polityka 31.2002 (2361) z dnia 03.08.2002; Kraj; s. 24
Reklama