Dwadzieścia, trzydzieści lat temu turystyka, a dokładnie jej koszty, musiały się zwrócić. Turystyka polska nierozerwalnie związała się więc z handlem. W latach 70. turysta handlujący woził do ZSRR dżinsy, chustki ze złotą nitką albo parasolki. Tam kupował kawior albo diament. Z tym jechał na Zachód, gdzie uzyskiwał 10-krotne przebicie. Na Bałkany woził Biseptol, do Turcji aparaty fotograficzne, kryształy i ręczniki frotté, za co kupował kożuchy i skóry. W latach 80. do Berlina woził wódkę, papierosy Carmen i Caro. Ze względu na wymienialność złotówki ginie turysta handlujący. Z tej najliczniejszej bodaj grupy podróżujących ostał się do dzisiaj jedynie przenoszący przez granicę – ale do Polski – alkohole i papierosy.
Mrówka
Kategoria „mrówka” wprowadza zamęt do statystyk. Mrówka deklaruje wyjazd niezarobkowy, ale zazwyczaj wraca przed zmrokiem. Mrówką jest Arkadiusz Gajek spod Świnoujścia, 35 lat. Raz pojechał do Algierii, obecnie kilka razy w miesiącu tylko do Ahlbecku.
– Po roku bezrobocia – opowiada Arek – nawiązałem kontakt z panem, który prowadzi sklep i stragan przy granicy. On dał mi fundusze na pierwszy rejs białą flotą do Ahlbecku. Ze Świnoujścia płynie się tam dwie godzinki, stoi godzinkę i wraca. Kiedy statek odbija od brzegu, idzie się do sklepu wolnocłowego, żeby kupić największą ilość wódki i papierosów. W kraju trzeba zręcznie zejść na ląd, a potem oddać panu ze sklepu.
Papierosy ładuje się do luźnych dresów. Osiem kartonów do nogawek, i w rajstopy rozmiar XXL, dwa na klatę, luźne paczki pod czapkę i do torebki. Podobnie wódkę, w zależności od tego, jakie ma się zamówienie od pana ze sklepu.
Arka czasem kusi, żeby na chwilę wyjść i obejrzeć niemiecką stronę, ale wtedy jest już obłożony towarem.