Na Woody’ego Allena można ciągle liczyć. Kokietując w filmie wpływową sekretarkę biurową (nagrodzoną Oscarem Helen Hunt), mówi do niej: „Pani mąż, nie wiem, może się powiesił, ale skoro była pani jego żoną, wcale się temu nie dziwię”. Zaś blondynce, nienasyconej nimfetce (gra ją pochodząca z RPA Charlize Theron), kiedy ta mówi do niego: „Lubię raczej mężczyzn dobrze zbudowanych, młodych i atletów” – odparowuje: „Świetnie, jak do mnie jutro wpadniesz, zrobię najpierw kilka pompek”.
Fabuła filmu została osadzona w latach 40. Na atmosferę Nowego Jorku miały wówczas niemały wpływ rozmaite niebieskie ptaki (coś jak nasz Kwinto z filmów Machulskiego), wywodzące się nierzadko z Europy Wschodniej. Woody Allen jako agent ubezpieczeniowy C.W. Barret wpada w łapy takiego właśnie nowojorskiego Wschodnioeuropejczyka (który mówi bez obcego akcentu, albowiem jest... z Brooklynu) i stąd całe jego perypetie. Wschodnioeuropejczyk z Brooklynu jest hipnotyzerem i dzięki temu rządzi częściowo jego wolą i postępkami, a Woody Allen nie jest zwykłym agentem ubezpieczeniowym, ale agentem detektywem zajmującym się odzyskiwaniem skradzionych precjozów.
Po pokazie odbyła się konferencja prasowa, której głównym tematem stało się jednak nie kino, lecz wydarzenia 11 września w Nowym Jorku. Woody Allen wracał do spraw kina mówiąc m.in., że „może w końcu uda się pozbyć tych wszystkich debilnych i brutalnych filmów, pełnych efektów specjalnych”, o porwaniach samolotów i pożarach wieżowców, dodając, że „byłaby to jedyna dobra strona tej tragedii”. Następnie był maraton wywiadów indywidualnych, które – wobec mrowia zaproszonych dziennikarzy – okazały się i tak grupowe. Udało nam się zadać kilka pytań.