Zdzisław Krasnodębski, profesor wszechuniwersytetów, Karol Marks IV RP, wyjaśnił w „Rzeczpospolitej”, skąd się biorą tendencyjne, antypolskie publikacje „Financial Times”, „Handelsblatt” oraz innych mediów zagranicznych. Otóż „niektórzy naiwni korespondenci prasy zagranicznej, niemający wyczucia polskiej skłonności do hiperboli, groteski, do tragikomizmu, do emfazy, dają się nabrać”. Dają się nabrać! Kogo interesuje, dlaczego skłonność do groteski czy hiperboli jest akurat polska, a nie np. czeska czy kolumbijska, ten może czytać znanych polskich pisarzy: Kafkę, Marqueza czy Bułhakowa. Najlepiej zapisać się jednak na studia u profesora, zanim zostanie prezesem Instytutu Wychowania Mediów Międzynarodowych albo sędzią odrodzonego Trybunału Konstytucyjnego.
Odkrycie, że korespondenci zagraniczni są „naiwni” oraz „dają się nabrać”, nie jest nowe, to wręcz plagiat. Do podobnych ustaleń doszedł dwadzieścia lat temu inny wybitny uczony, prof. dr hab. Jerzy Urban, który na cotygodniowych seminariach otwierał oczy naiwnym korespondentom. Obecnie pan premier i pan prezes w rozmowach z królową angielską i Frau Merkel powinni nalegać, by owe kraje staranniej dobierały korespondentów, nie przysyłały do nas odrzutów, które dają się nabrać „klasie interpretatorów”, bo to dyshonor dla naszego kraju.
Zamiast naiwniaków oczekujemy korespondentów niezależnych, jak Jan Pospieszalski z TVP, Krzysztof Masłoń z „Rz” czy Piotr Semka, a więc dziennikarzy rozgarniętych, którzy nabrać się nie dadzą. Takich zdolnych dziennikarzy jest na Zachodzie za mało. Owszem, byli rozgarnięci, kiedy pisali o Wałęsie i o Jaruzelskim, o Solidarności i o ZOMO, ale zostali odsunięci przez tamtejszy układ.