Archiwum Polityki

Klątwa rekina

Kiedy wydawało się, że Woody Allen i Nowy Jork to jedno, reżyser wykonał nagły ruch i wyniósł się z filmami z Ameryki. To najlepsze, co dla ratowania kariery mógł zrobić.

W jednej z najlepszych komedii świata „Annie Hall” bohater grany przez Allena mówi do swojej partnerki: „Związek między ludźmi jest jak rekin – musi być ciągle w ruchu, bo inaczej umiera. Mam wrażenie, że nasz związek to martwy rekin”. To samo można odnieść do kariery każdego artysty. Ci, którzy spoczywają na laurach i przestają się rozwijać, umierają twórczo. W ostatnich latach wydawało się, że Woody Allen zacznie wkrótce przypominać umierającego rekina. Tymczasem stała się rzecz niepojęta – autor „Zeliga” zaprzeczył właśnie wszystkiemu, co można było myśleć na jego temat.

Człowiek (nie)swojego pokolenia

O Allenie powiedzieć można, że dorastał nie tylko wraz ze swoimi widzami, ale i całym kinem amerykańskim. Kiedy zaczynał karierę jeszcze jako dzieciak, nie było właściwie miejsca dla tego typu talentu. Pasował bardziej do telewizji. Jako 19-latek pisał zatem scenariusze i żarty dla komików telewizyjnych. Już w wieku 22 lat dostał nagrodę Emmy, właśnie za scenariusz komediowego talk-show. Dzisiaj mówi, że jeszcze w pierwszej połowie lat 60. właściwie nie widział dla siebie miejsca w kinie, tylko w teatrze, gdzie łatwiej było dotrzeć z ryzykownym materiałem do wyszukanej publiczności.

Ale czasy się zmieniły. Razem z rewolucją w amerykańskim kinie z przełomu lat 60. i 70. otwierały się drzwi dla każdego, kto miał pomysł na dotarcie do nowej widowni. Allen miał pomysł – z jednej strony filmy złożone z gagów, pełne absurdalnego humoru, z drugiej strony poczucie humoru dla widowni oczytanej, można powiedzieć campusowej, nie zmuszające jednak przesadnie do myślenia. Jedna i druga cecha powodowały, że Allen był idealną propozycją dla kontrkulturowej widowni (od której był o ponad dekadę starszy).

Polityka 14.2006 (2549) z dnia 08.04.2006; Kultura; s. 70
Reklama