Gdyby Zyta Gilowska siedziała w ławach opozycji, zapewne nie zostawiłaby suchej nitki na przedstawionych przez siebie zmianach podatkowych. Nie będzie zapowiadanej obniżki stawek, nadal obowiązywać będą trzy, zaś obietnica dwóch (18 i 32 proc.) odsunięta została już na 2009 r. Będą ulgi, ale pani minister stwierdziła wyraźnie, że 9,5 mld zł, które mają kosztować, odbierze podatnikom w formie innych obciążeń. Cała operacja ma być bowiem neutralna dla budżetu. Będą tylko przesunięcia.
Politycy nie zamierzają zmniejszać wydatków. „Nie było takiej możliwości” – mówi „GW” Zyta Gilowska. To przecież dzięki wydatkom można podbierać wyborców konkurencyjnym partiom. Na dopłaty do paliwa rolniczego musimy się zrzucić nie dlatego, że na wsi się pogorszyło (jest akurat odwrotnie), ale żeby PiS mogło przelicytować Samoobronę. Becikowe i wydłużone urlopy macierzyńskie, przy równoczesnym podwyższaniu innych podatków, to raczej narzędzie marginalizowania LPR niż przemyślany element polityki społecznej. Podatki mogą być również narzędziem zemsty na łże-elitach (np. propozycja odebrania twórcom i artystom prawa naliczania wyższych kosztów uzyskania przychodu). Gilowska nazywa to spełnieniem przedwyborczych obietnic.
W kieszeni, z której płacimy składki na ZUS, fiskus zostawi nam nieco więcej – o 4 pkt obniży się stawka rentowa, a chorobowa z 2,45 do 1,8 proc. Ma to zmniejszyć koszty pracy, a więc przeciwdziałać bezrobociu, ale ten zamysł jest połowiczny, bo na obniżkach mają skorzystać głównie pracownicy, nie pracodawcy. Rodziny posiadające co najmniej troje dzieci liczyć mogą na ulgi w podatkach – za trzecie i każde kolejne dziecko odejmą około 500 zł rocznie. Od 2008 r. ulgą prorodzinną ma być objęte także drugie dziecko.