„Andrzej Wajda przestał rozumieć język współczesności” – ogłosiła w tygodniku „Wprost” Justyna Kobus, która, jak należy się domyślać, język ten opanowała w stopniu co najmniej elementarnym. Dlatego nie poprzestaje na powyższym stwierdzeniu, dochodząc do globalnych konkluzji typu: „Andrzej Wajda nie ma już niczego ważnego do powiedzenia”. Może by jednak należało o to zapytać samego Wajdę, ale autorka nie zadaje sobie zbędnego trudu. Wystarczy, że zobaczyła w Teatrze Telewizji zrealizowany przez reżysera spektakl „Noc czerwcowa”, który nie podobał jej się tak bardzo, że zezłościła się nawet na autora dramatu, niestety, już nieżyjącego: „Iwaszkiewicz niepotrzebnie uległ niegdyś Wajdzie, przerabiając niezłe opowiadanie na sztukę teatralną”. (Dobrze, że przynajmniej opowiadanie dostało notę „niezłe”). Krytyk Justyna Kobus przechodzi następnie do gruntownej oceny twórczości Wajdy, wytykając mu w szczególności, iż zawiódł jako rewident, który „niczego nie rewiduje”. „Co najwyżej z uporem godnym lepszej sprawy usiłuje podważać narodowe mity – jak to czynił wcześniej w „Lotnej” czy „Popiołach”.” Jakie lepsze sprawy byłyby, zdaniem autorki, godne uporu, nie wiadomo. I szczegół – pod zdjęciem ze spektaklu znajduje się podpis: „Kogo dziś obchodzi grzeszna miłość żony syberyjskiego zesłańca i rosyjskiego oficera?”. Sugestia jest taka, że nikogo, więc na wszelki wypadek odpowiadam: mnie interesuje.