Archiwum Polityki

Europejska melancholia

Oto nastrój Europy: przygnębienie, smutek, apatia. I to nie od dziś, a od ponad dwóch tysięcy lat. Można się o tym przekonać na brawurowej wystawie „Melancholia. Geniusz i szaleństwo w sztuce” w berlińskiej Neue Nationalgalerie, niedaleko dawnego „polskiego targu” przy Potsdamerplatz.

Podobno aż 127 mln obywateli Unii Europejskiej jest w różnym stopniu chorych psychicznie, czyli co czwarty z nas. Jesteśmy kontynentem neurasteników, których dręczy w zależności od kraju brytyjski spleen, niemiecki Weltschmerz lub nasz frasunek. Według danych WHO, większość z 815 tys. samobójców, którzy co roku na całym świecie skutecznie targają się na swe życie, to nie muzułmańscy terroryści, Azjaci czy Amerykanie, lecz Europejczycy.

W centrum pokazywanej wcześniej w Paryżu wystawy, na której zgromadzono 300 obrazów, rzeźb i instalacji, znajduje się oczywiście niemiecki „obraz nad obrazy”, jak w katalogu pisze dyrektor generalny berlińskich muzeów państwowych Peter-Klaus Schuster, „Melencolia I” Albrechta Dürera. Ten stosunkowo niewielki miedzioryt jest ikoną niemieckiego stanu ducha od niemal pół tysiąca lat. I wciąż nierozwiązaną zagadką „czarnej żółci”.

W mrocznym pejzażu pod murem bez okien siedzi przysadzista kobieta-anioł. Podparła głowę ręką i z zadumą tępo patrzy w dal. Na kolanach trzyma jakby od niechcenia cyrkiel. U jej stóp leżą porozrzucane rzeźbiarskie akcesoria: młotek i piła. Śpi pies. Skrzydlaty aniołek wznosi się – lub opada. Z boku drabina, nie wiadomo dokąd. Niebo rozcięte blaskiem księżyca i zmora w kształcie nietoperza, trzymająca transparent: MELENCOLIA I. Co to jest? Kwintesencja humanistycznej mądrości? Nadziei? Rezygnacji? Ten obraz Tomasz Mann powiesił w „Doktorze Faustusie” w pokoju Adriana Leverkühna, który w XX w. po raz kolejny w niemieckiej historii zawarł pakt z diabłem.

Kto znad Wisły wybierze się na tę wystawę, ten zobaczy naszą własną „Melancholię”, namalowaną w 1894 r. przez Jacka Malczewskiego. Zrozpaczony malarz przy sztaludze, z jego obrazu uciekli wszyscy mieszkańcy naszej narodowej rupieciarni – kosynierzy, królowie, powstańcy – by się wreszcie wyrwać do natury.

Polityka 13.2006 (2548) z dnia 01.04.2006; Kultura; s. 62
Reklama