Układy wywodzą się z przeszłości PRL, ale dopiero w III RP pokazały swoją złowieszczą siłę, bo jeśli wcześniej były po prostu organicznym składnikiem komunistycznego państwa, to po 1989 r. – stwarzając pozory, że jest to państwo prawdziwe, z pełną wreszcie demokracją i wolnością – przemieniły je w jakąś atrapę, w jakieś łże-państwo.
Jest, im bardziej go nie ma
Jeśli za rządów SLD panoszyły się układy przede wszystkim bezpośrednio związane z tą partią i jej akolitami, to teraz na czoło wysuwają się inne, czerpiące poparcie od formacji, które po ostatnich wyborach urosły w siłę.
Jedne układy wychodzą na front, inne chowają się w cieniu, ale wszystkie one należą do jednego, wielkiego układu, który nie może pogodzić się z faktem, że do władzy doszło PiS. „Sytuacja jest taka – mówił Jarosław Kaczyński w Radiu Maryja 15 marca – układ, towarzystwo – różnie można to nazwać – ci, którzy przez te kilkanaście lat decydowali, rozdawali karty w Polsce we wszystkich dziedzinach, nie pogodzili się z wynikiem wyborów ani prezydenckich, ani parlamentarnych. I teraz za każdą cenę, każdą metodą chcą doprowadzić do zmian skutków tych wyborów”.
Trudno jest walczyć z taką retoryką układu. Bo im bardziej układu nie ma, tym bardziej on jest. Jeśli brak jednoznacznych dowodów na jego istnienie, oznacza to tylko, że układ dobrze się kamufluje, tym bardziej więc jest groźny. PiS unika bardziej precyzyjnych określeń, czym jest układ, nie wskazuje jednoznacznie jego centralnego ośrodka, ponieważ układ dokładnie nazwany staje się rozbrojony, mniej diaboliczny, może spotkać się z reakcją: to o to było całe zawracanie głowy? Nie należy go więc rozszyfrowywać. Rzecz musi pozostać na poziomie dużej ogólności. PiS ma jeszcze jeden patent: istnienie układu jest przyjętym założeniem, nie trzeba tego udowadniać, przeciwnie, to na sceptykach spoczywa ciężar udowodnienia, że go nie ma.