(..) Stwierdzenie Angieszki Niezgody, że „W pułapkę wpadło też skądinąd barwne, żywe tłumaczenie, które nie ustrzegło się kilku pojedynczych zgrzytów zwrotów zbyt potocznych lub pseudomłodzieżowych” to dla tłumacza jawna obelga (POLITYKA 40). „Czarę Ognia” pochłonąłem błyskawicznie i z przyjemnością jak dobre lody, mimo że skrzywienie zawodowe tłumacza bardzo często uniemożliwia mi przebrnięcie przez chropawe polskie wersje dzieł o dziesięciokrotnie mniejszej objętości.
Jeśli dla autorki artykułu język jest zbyt potoczny, to zalecam wycieczkę do dowolnej szkoły i posłuchanie, jak porozumiewają się nasze grzeczne dzieci w czasie dużej przerwy. Z pewnością po tym prostym doświadczeniu styl „Czary” wyda jej się iście wiktoriański. A saga o Harrym nie jest dętą szkolną czytanką, od której małolatom wywracają się flaki.
Autor przekładu z pewnością zasługuje na co najmniej srebrny medal (czyli brak komentarza, co w tym zawodzie jest pochlebstwem), a moim zdaniem na medal złoty (pochwałę). Książka jest pełna neologizmów, odwołań do różnych kultur, aluzji językowych i słownych gier, a oczekiwania czytelników ogromne – mimo takiej presji tłumacz wykazał się odwagą, polotem i profesjonalizmem. (...)