Ewa Major, szefowa terenowego biura Państwowej Inspekcji Pracy w Gdyni, przyszła na plac budowy przy ul. Korczaka, by umówić się na kontrolę. I wtedy zobaczyła człowieka idącego po chwiejnych metalowych żerdziach wysięgnika dźwigu, 50 m nad ziemią.
Budową mieszkań przy ul. Korczaka zainteresowała się nie bez powodu. Rankiem do PIP przyszedł Andrzej G. Chodziło mu o przepisy dotyczące operatorów ciężkiego sprzętu. Opowiedział też o wielu nieprawidłowościach na budowie. Kiedy Ewa Major wstąpiła tam, by umówić się na kontrolę, kierownik odpowiedział, że tu nie ma pracowników, tylko same podmioty prowadzące działalność gospodarczą na własny rachunek. W tej sytuacji kontroler niewiele zdziała.
Widok robotnika idącego po wysięgniku dźwigu sprawił, że na budowie pojawiła się policja, straż pożarna, pogotowie ratunkowe. Człowiek z dźwigu domagał się rozmowy z przedstawicielami PIP oraz nadzoru budowlanego. Po namowach zgodził się zejść na ziemię. To był Andrzej G. Był na tyle zdesperowany, że ryzykował życie, by zwrócić uwagę na bezprawie.
Jak firma z firmą
Andrzej G. ma dobre kwalifikacje w swoim zawodzie, może obsługiwać wszystkie rodzaje dźwigów. Jednak żeby dostać pracę, musiał zarejestrować w urzędzie miejskim własną działalność gospodarczą. W ten sposób stał się pracodawcą i pracobiorcą w jednej osobie. Firma budująca przy Korczaka nie zawarła z nim umowy jako z pracownikiem, ale jako z inną firmą. Oprócz Andrzeja G. na budowie funkcjonowało 60 takich jednoosobowych przedsiębiorstw, czyli podmiotów gospodarczych, oraz 35 Białorusinów. Podmioty z ich faktycznym pracodawcą łączyły umowy cywilnoprawne, a nie – jak powinny – o pracę.
Takich sytuacji i budów jest coraz więcej. Niektóre nie tak dawno były normalnymi przedsiębiorstwami.