Z kulturą filmową w Polsce jest dziś, oględnie mówiąc, dość średnio. W szkołach nie istnieje edukacja filmowa, telewizja, nawet ta publiczna, nie chce bądź nie może, pewnie z przyczyn merkantylnych, emitować klasyki kina, nie mówiąc już o awangardzie. Dominuje oferta multipleksów, czyli głównie komercyjne kino amerykańskie. To oczywiście dobrze, że polski widz ma możliwość oglądania premier najgłośniejszych produkcji z Hollywood, gorzej, że nie ma na ogół pojęcia o tym, co dzieje się z nowym kinem europejskim czy azjatyckim. Wytwarza się luka, którą wypełniają festiwale filmowe, choćby ten nasz w Cieszynie, który niedawno się zakończył, ten w Kazimierzu, który teraz się rozpoczął, czy wreszcie jesienny Warszawski Tydzień Filmowy.
Publiczność festiwalowa to na pewno publiczność szczególna. Ci przeważnie młodzi ludzie w wieku studenckim czy licealnym wiedzą po co przyjeżdżają – Kazimierz przyciąga pokazami przedpremierowymi, wystawami plastycznymi, koncertami, Cieszyn filmami, które można tylko tam obejrzeć, bo na pewno nie trafią do dużej dystrybucji. Tego roku w Cieszynie mieliśmy na przykład przegląd twórczości Pier Paolo Pasoliniego, Aleksandra Sokurowa, Andy’ego Warhola. Wokół tych i innych jeszcze wydarzeń tworzyła się atmosfera, którą mógłbym porównać z klimatem Dyskusyjnych Klubów Filmowych z lat 70. albo dawnymi pokazami i rozmowami w warszawskim Kwancie. Okazuje się, że są ludzie, którym nie wystarcza popkultura i szukają okazji, by spotkać się ze sztuką i na gorąco wymienić wrażenia z innymi.
Dziś, choćby tylko w Europie, odbywają się dziesiątki, jeśli nie setki najróżniejszych festiwali filmowych, każdy ma swoją publiczność, przeważnie koneserską.