Afryka to skrajne doświadczenie nawet dla umiarkowanego alterglobalisty. Czy to moralne płacić za dobę w parku ze zwierzętami tyle, za ile wielu miejscowych mogłoby się utrzymać przez trzy miesiące? I kto tu jest okazem do oglądania? Czy nie przypadkiem ty – mzungu – biały w swojej klatce z napędem na cztery koła? Nieustannie obserwowany przez wszystkich naokoło, a szczególnie przez tych, którzy mają coś do sprzedania: orzeszki, mapę, napoje, elektryczną packę na muchy, koc, białą koszulę z Chin, kolbę kukurydzy. Wiadomo, każdy mzungu ma pieniądze, inaczej by go tu nie było.
W żargonie agencji podróży nazywa się to turystyka fotograficzna, co dodatkowo opisuje absurdalność sytuacji. Dla kilku fotek tłuc się godzinami w trzęsącym Land-roverze, w kraju, który właśnie ogłosił światu, że 3,5 mln ludzi pilnie potrzebuje dożywiania po trwającej trzy lata wyniszczającej suszy. To jeszcze nie jest alert: uwaga – głód! Taki jak w Somalii lub Sudanie, pokazywany w telewizji, temat zdjęć wygrywających w World Press Photo. To żółte migające światło, że mocno naruszona została równowaga. Nie są w stanie utrzymać się sami, nie odłożą ziarna na siew, nie odbudują zapasów, a gdy przyjdzie choroba, do suszy dojdzie jeszcze jedno nieszczęście, mogą się posypać tysiącami. To wyścig z czasem. Aby zasypać tę dziurę, przyjść z pomocą, trzeba się wyrobić najpóźniej w trzy miesiące. Inaczej zapali się światło czerwone.
Z tym fotografowaniem jest tak, że ludzie opędzają się i domagają pieniędzy. Tylko zwierzęta są opłacone z góry. Skoro mzungu robi zdjęcia, to musi być dla niego towar. Więc niech płaci. Nawet młody chłopak, który przeprawiał rower środkiem rwącej rzeki, wrócił później na drugą stronę, aby się upomnieć o zapłatę. Szybko przybywa tu telefonów komórkowych, przyszła też moda na aparaty fotograficzne.