Devil May Cry 4, Wydawca: CD Projekt, Platforma: Xbox 360, PlayStation 3
Devil May Cry 4” to ikoniczny wręcz przypadek czystej gry akcji. I to takiej, jaką potrafią zrobić tylko Japończycy. Gra jest uroczo, na japońską modłę, przegięta. Jeśli bohater, to przystojny. Jego miecz – na oko trzy razy większy od niego samego. Teksty, którymi rzuca – destylat z sarkazmu Jamesa Bonda doprawiony poczuciem humoru Jeremy’ego Clarksona. Jeśli kobieta, to gibka i wielkooka. Jeśli przeciwnicy, to olbrzymi i odrażający. Jeśli pojedynki, to tak spektakularne, że „Matrix” się chowa. Fabuła w tej sytuacji jest kwestią poboczną, choć dla porządku należy wspomnieć, że rzecz dzieje się w fantastycznej krainie, którą najechała armia demonów z piekła rodem. Bohaterowie gry – członkowie rycerskiego zakonu – są pierwszą i ostatnią zarazem linią oporu w walce z siłami ciemności. Rozgrywka polega na parciu do przodu i wycinaniu w pień tabunów przeciwników. Czasem, dla urozmaicenia, rozwiązujemy jakąś prostą zagadkę logiczną lub musimy się wykazać zręcznością w balansowaniu nad przepaścią. Brzmi to bezsensownie, ale – proszę mi wierzyć – bawi. Nad animacją pracował sztab ludzi, którego nie powstydziliby się twórcy kolejnego „Shreka”, genialne jest też połączenie różnych stylów i klimatów: w scenerii gotyckiej architektury stoją samochody z Ameryki lat 50., a gregoriańskie chorały przetykane są muzyką rockową. Po kilku godzinach spędzonych przed monitorem stwierdzamy, że uczestniczymy we wciągającym, ociekającym krwią, bardzo udanym kolażu postmodernistycznych wątków i konwencji.