Porównanie osobowości Adolfa Hitlera i Osamy ibn Ladena pod wieloma względami skuteczne, jak idzie o ich liczne podobieństwa, zawodzi pod względem religijnym. O religijności führera, pomimo poświęconych mu niezliczonych monografii, z których parę nawet zdarzyło mi się przeczytać, wiadomo bardzo mało. O przywódcy Al-Kaidy nawet bez czytania wiadomo, że jest to jeden z najbardziej religijnych ludzi, jacy chodzą po ziemi. (O ile jeszcze chodzi – czego prawdopodobnie nie dowiemy się nigdy).
Kiedy aliancki pierścień zacisnął się wokół Berlina na dobre, kiedy zaszyty w labiryncie jaskiń uczynionych pod kancelarią III Rzeszy Hitler zrozumiał, że klęska jest nieodwołalna, postanowił – jak powszechnie wiadomo – popełnić samobójstwo. O jakichś religijnych albo czysto fizycznych lękach przed tym aktem nie wiadomo nic. Z wiarygodnych świadectw natomiast wynika, że podstawowym, wręcz panicznym, wręcz obsesyjnym strachem Hitlera był w tym czasie strach przed upokorzeniem. Podobno natrętnie nękały go koszmarne wizje, że Stalin schwyta go żywcem, umieści w klatce i tryumfalnie będzie obwoził po ulicach Moskwy. Podobno Joseph Goebbels do końca zatroskany publicznym wizerunkiem wodza te właśnie lęki i wizje starannie w nim podsycał. I w końcu – zakładając, że złowieszczy powojenny mit Hitlera, być może wciąż żywego, był dziełem ministra propagandy – w znacznej mierze to się powiodło. Technologia końcówki była taka, że przez długie lata ani żywego, ani martwego Hitlera nie znaleziono, żadne odkopane szczątki nie okazywały się w stu procentach jego szczątkami, niby było pewne, że nie żyje – z tym że nie na pewno. Za to przez liczne powojenne lata pojawiały się rozmaite nieraz pełnofabularne wieści gminne, że Hitler żyje, że ukrywa się w dorzeczu Amazonki, że na bezludnej wyspie strzeże go szwadron wiernych SS-manów, że jest po odmładzającej operacji plastycznej, że szykuje nowe plany podbicia świata, że żyje, ale jest cały czas nieprzytomny, że się całkiem wycofał, że w przebraniu zwykłego robotnika widziano go na przedmieściach.