Przygotowania w 12 krajach eurolandu trwały kilka lat, kosztowały fortunę, ale już widać, że ten czas i pieniądze nie były zmarnowane. Z meldunków, jakie napływają ze wszystkich stolic, ale także i z małych miast, wynika, że bankomaty (poza kilkugodzinną przerwą w Austrii) działają sprawnie, w bankach jest dość gotówki, a stare banknoty i bilon z każdym dniem są coraz rzadziej używane.
Nie spełniły się więc czarne zapowiedzi eurosceptyków, że nowa waluta spotka się z niechętnym przyjęciem, banki nie poradzą sobie z jej wymianą, a koszty całej operacji (szacowane na 160–180 mld euro) przewyższą płynące z niej korzyści. W ciągu pierwszych kilkudziesięciu godzin kasy i bankomaty wydały 6 mld banknotów. Rozprowadzono też 40 mld monet. Mieszkańcy eurolandu gotowi byli stać po nie w kolejkach i znosić wydłużenie procedur przy zakupach. Szybko też starali się pozbyć starych pieniędzy, co zresztą nie zawsze bywało roztropne. W pierwszych dniach stycznia we Francji w kilku miastach nadal funkcjonowały parkomaty przystosowane wyłącznie do franków, których co bardziej niecierpliwi już nie mieli. W najsłabiej przygotowanej Grecji i opornej Italii małe sklepiki ciągle przyjmowały tylko drachmy i liry, nie miały też euro do wydawania reszty. Drobnych monet na początku brakowało zresztą w wielu krajach. Przejściowa dwuwalutowość stała się też oczywistym utrudnieniem i komplikacją codziennego życia. Mimo to ogólnie dobrego nastroju i wysokich ocen całej operacji nie zakłócił nawet nieudany strajk pracowników francuskich banków oraz części personelu włoskiego banku centralnego. Przedstawiciele Komisji Europejskiej w Brukseli początkowy etap wymiany walut ocenili jako „olbrzymi sukces”.