Mistrzowska Szkoła Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy ma siedzibę przy ulicy Chełmskiej w Warszawie. Za niespełna pół roku pierwszy rocznik opuści jej mury. To właśnie podopieczni Wajdy i Marczewskiego mają zainicjować wielką odnowę polskiej kinematografii. – Chodzi o to, żeby dół był na wierzchu – tłumaczy obrazowo Marczewski, który lubi jak się go określa mózgiem całego przedsięwzięcia. – Jeśliby się nic nie zmieniło, to nadal filmy kręciliby wyłącznie wytrawni reżyserzy starszego i średniego pokolenia. A dla młodych nie będzie miejsca. Zresztą – dodaje – w każdej zdrowej kinematografii tak powinno być, pod warunkiem jednak, że na dole coś fermentuje.
Marczewski wie o czym mówi, bo podobną rewolucję już raz organizował. Duńczycy nazywają go przecież ojcem duchowym Dogmy. Polak, razem z rektorem szkoły filmowej w Kopenhadze Henningiem Kemre oraz z Morgensem Rukovem, scenarzystą Thomasa Winterberga („Uroczystość”) , wywrócił do góry nogami system szkolnictwa artystycznego w Danii. Zerwał z autorytarnym stylem nauczania, przywrócił partnerskie stosunki w szkole, na zajęciach wymagał myślenia, a nie pamięciowego opanowania materiału. Co w konsekwencji doprowadziło do narodzin duńskiej nowej fali. Teraz swoimi doświadczeniami chce podzielić się w Polsce.
– Katowice i Łódź są dobrymi, tradycyjnymi szkołami – zaznacza twórca „Dreszczy”. – Nasza uczelnia to eksperyment. Nie uczy zawodu, tylko pomaga przygotować się do fabularnego debiutu ludziom, którzy już potrafią kręcić filmy. Jest jedyną w Europie, a może nawet na świecie szkołą, która wprowadza program od pomysłu do realizacji.