Leif Malmberg dobrze pamięta tamten kwietniowy dzień 1961 r. Miał dwanaście lat i razem z ojcem cisnął się w wielkim tłumie w sztokholmskim porcie. Z powierzchni wody powoli wynurzał się wrak Vasy, najwspanialszego szwedzkiego galeonu z XVII w. Akcja wydobycia okrętu ciągnęła się godzinami i mały Leif potwornie się nudził. Przez myśl mu nawet nie przeszło, że całe swoje życie zwiąże właśnie z tym wrakiem. Dziś jest głównym konserwatorem w Muzeum Okrętu Vasa w Sztokholmie i jedną z kilku osób, którym wolno wchodzić na pokład okrętu. Od czasu do czasu sprawdza stan drewna i całej konstrukcji. Wtedy musi zakładać specjalne miękkie obuwie, bo stary galeon jest niezwykle delikatny. Jest też masywny, jego maszty wystają ponad dach pawilonu, rozpycha się w każdą stronę. Zatonął o piątej po południu 10 sierpnia 1628 r. Ten sen o potędze poszedł na dno w dniu, w którym został zwodowany. Wszystko przez pychę jego fundatora Gustawa II Adolfa Vasy.
Z tysiąca dębów
Kiedy w 1625 r. Gustaw Adolf rozpoczął działania wojenne przeciwko Rzeczpospolitej, miał trzy cele. Zagarnięcie dochodów pochodzących z Gdańska, rozstrzygnięcie kwestii Inflantów (Polska usilnie starała się je do siebie przyłączyć) i uprzedzenie naszego wystąpienia przeciwko Szwedom. Na polskim tronie zasiadał wtedy kuzyn Gustawa Adolfa – Zygmunt III Waza, roszczący sobie prawa do szwedzkiej korony. Z niepokojem obserwował to, co dzieje się po drugiej stronie Bałtyku. Tam zaś powstawał potężny okręt, który miał być nie tylko oznaką szwedzkiej dominacji, ale i wielką zabójczą maszyną do ataku na Polskę. Poza tym szwedzka flota straciła właśnie 10 okrętów, które zaskoczone przez sztorm rozbiły się na rafach.
Właśnie w owym 1625 r. cieśle, żaglomistrzowie, kowale, snycerze, malarze i zastępy rzemieślników zaczęli mającą trwać 3 lata budowę żaglowca, przyszłej dumy szwedzkiej marynarki.