Wszyscy pamiętają płonące samochody na przedmieściach Paryża i innych wielkich miast. Protestowali odrzuceni czy też wykluczeni potomkowie arabskich emigrantów, bezrobotni i słabo wykształceni. Poza tym, jeszcze tej wiosny, setki tysięcy studentów i uczniów demonstrowało na ulicach przeciwko CPE, próbie uelastycznienia kodeksu pracy. Po miesiącu demonstracji rząd się wycofał. Francuzi nie chcą reform. Ale furorę zrobiła książka François de Closets „Plus encore” (Znowu więcej). Pisarz odświeżył swój bestseller sprzed 25 lat pt.: „Toujour plus!” (Ciągle więcej). Teza: społeczeństwo domaga się ciągle wyższego poziomu wszystkiego – życia, świadczeń, uposażeń, przywilejów, wakacji, emerytur, a Francja pozostaje zdumiewającą wyspą szokujących nierówności, wytworzonych przez własny model społeczny. Jedni, zwłaszcza w sektorze publicznym, żyją pod parasolem, mają deputaty i zdobycze, o których nawet niewiele publicznie wiadomo, inni są bezlitośnie wystawieni na ryzyko światowej niepewności. Francuzi to, jak ubolewa Claude Allègre, znany filozof, były minister edukacji, „zasmucające społeczeństwo pozorów”.
Z Kolei Closets pisze: „Dystans między zwycięzcami i przegranymi jest zatrważający. Przywileje jednych utrzymują się dzięki mizerii innych. A zwłaszcza młodych, tego nowego proletariatu”.
Język lewicy? Tak, bo Francja jest lewicowa z natury.
W poprzednim pokoleniu komuniści zdobywali jedną czwartą wszystkich głosów w wyborach. Rewolucja, prawa człowieka, manifestacje, rok 1968, goszyści (la gauche – lewica) to wszystko francuska specjalność.
Tymczasem lewicową Francją od lat rządzi prawicowy Chirac. To raczej już tylko pozory. Kiedyś Paryż otaczał „czerwony pas” rządzonych przez komunistycznych merów przedmieść, z ulicami Maurice’a Thoreza i Lumumby.