Pani Europa przywaliła polskim kurduplom” – tryumfowała w Niemczech springerowska „Bild-Zeitung”. „Wprost” dał okładkę z Angelą Merkel jako „macochą Europy”, u której piersi wiszą bracia bliźniacy. W stosunkach polsko-niemieckich mamy etap prostackiego walenia kłonicą?
Przed szczytem UE przez dwa tygodnie objeżdżałem Niemcy. Byłem też w Brukseli i Pradze. Uczestniczyłem w dyskusjach telewizyjnych i radiowych. Czytałem komentarze prasowe i rozmawiałem z kolegami-dziennikarzami. I odniosłem wrażenie, że wprawdzie i Polacy, i Niemcy w tych dniach nerwy mieli na wierzchu, ale realny fundament dobrych stosunków polsko-niemieckich jest odporny nawet na taką wichurę, przez jaką przeszliśmy. Jakby nie było, według sondaży, dwie trzecie Niemców nie miało zrozumienia dla postawy Polski. Ale jedna trzecia miała. I w żadnej z dyskusji, w których sam brałem udział lub które widziałem – jak choćby w ZDF z udziałem Hansa-Dietricha Genschera, Wolfganga Schäuble, Gesine Schwan, Steffena Möllera i Zdzisława Krasnodębskiego – fronty nie przebiegały według klucza narodowego. Co nie znaczy, że niektóre oficjalne wypowiedzi nie wywoływały oburzenia. Prawdą jest też, że bracia Kaczyńscy swoim zachowaniem nie potrafią poprawić swego wizerunku. Ale przy całym respekcie do urzędów, które piastują – Polska to trochę więcej niż bracia bliźniacy, a Niemcy – niż Angela Merkel.
To prawda, że krajobraz po bitwie brukselskiej jest pełen rozbitej porcelany. Ale po Brukseli od dawna krąży bon mot, że gdy wszyscy są niezadowoleni, to znaczy, że Unia funkcjonuje. Unia to także instytucja pedagogiczna, w której każdy szybko się uczy, że nie wystarczy tupać, lecz trzeba umieć pozyskiwać sojuszników.
Banałem jest stwierdzenie, że Polska i Niemcy to tylko na mapie mniej więcej równi partnerzy.