Krystyna Zachwatowicz: Kiedy siedzę w Noworolu (kawiarnia Noworolski w Sukiennicach, znajdująca się w pobliżu krakowskiego mieszkania artystów przy ul. św. Jana, w której najczęściej wyznaczają spotkania – przyp. red.) i widzę pomnik Adama Mickiewicza, kościół Mariacki, czuję, że jestem w środku świata. W kawiarni nie ma hałaśliwej muzyki, można spokojnie porozmawiać.
Po raz pierwszy przyjechałam do Krakowa z wycieczką jako studentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Zobaczyłam miasto i... następnego roku studiowałam już na Uniwersytecie Jagiellońskim. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Francuzi mówią na to coup de foudre. Zamieszkałam w domu przy dochodzącej do Rynku ulicy św. Jana. Całe moje mieszkanie to było łóżko w kuchni, użyczone mi przez właścicieli.
Miejscem, gdzie zawiązywały się przyjaźnie, gdzie kwitło życie towarzyskie, była wówczas Piwnica pod Baranami. Był to klub stworzony przez studentów ASP, więc w sposób naturalny zaczęłam tam bywać. Po historii sztuki studiowałam scenografię na Akademii. Wcześniej byłam związana z teatrem Cricot 2. Kantor, zanim rozlokował się w Krzysztoforach, miał siedzibę przy ulicy Łobzowskiej i tam właśnie przychodziłam. W Krzysztoforach już nie występowałam. Wtedy byłam na stałe związana z Piwnicą. Zawsze się mówi, że Piwnica to ludzie, ale przecież gdyby nie było tego skrawka przestrzeni w Pałacu pod Barnami, nie mielibyśmy gdzie się spotykać. Kraków ma tę wspaniałą właściwość, że ludzie trafiają do właściwych miejsc albo miejsca odnajdują właściwych ludzi. Moje życie przez pierwsze krakowskie lata toczyło się między Collegium Maius, gdzie wówczas odbywały się zajęcia z historii sztuki, Piwnicą a moim lokum na św. Jana. Później doszedł plac Matejki, gdzie mieści się Akademia Sztuk Pięknych.