Książki Nicka Hornby’ego prowadzą na listach bestsellerów, a ekranizacja „Był sobie chłopiec” z Hugh Grantem w rankingach filmów. Czy po „bridgetmanii” czeka nas „hornbymania”?
Właśnie na nasz rynek trafiła „Trzydziestka na karku” Lisy Jewell, aspirująca do miana powieści „w stylu Hornby’ego”. Jej bohaterowie – Dig i Nadine – niespecjalnie potrafią sobie ułożyć życie, zwłaszcza miłosne. Jemu odechciało się poszukiwać utalentowanych zespołów rockowych, jej zaś nie sprawia radości nawet bardzo prestiżowe i lukratywne zlecenie na zdjęcia do kalendarza. Ich związki uczuciowe to pasmo smutnych klęsk i dopiero nagłe pojawienie się jego byłej dziewczyny i jej byłego chłopaka okaże się prawdziwą próbą uczuć.
W przypadku tak zbanalizowanego motywu fabularnego ważny jest styl opowieści i tu nie bez wdzięku Liza Jewell adaptuje dla swoich potrzeb chwyty rodem z prozy Hornby’ego. Poza miłosną komedią pomyłek „Trzydziestka na karku” jest również historią o kłopotach trzydziestolatków z własną niedojrzałością, z dorastaniem do odpowiedzialności w zinfantylizowanej kulturze końca XX w. Nick Hornby do niedawna skupiał się właśnie wyłącznie na rozterkach dorosłych chłopców po 30, za wszelką cenę unikających angażowania się i odpowiedzialności. W uważanej za kultową „Wierności w stereo” był to niejaki Rob Fleming, prowadzący sklep z płytami winylowymi w dobie triumfu kompaktów, a w „Był sobie chłopiec” Will Freeman trzydziestokilkuletni rentier utrzymujący się z tantiem za kolędę napisaną przez swojego ojca.
Nieco inaczej jest w jego najnowszej powieści: „Jak być dobrym” to opowieść o kryzysie małżeństwa. David – felietonista lokalnej gazety – w swoich artykułach czepia się np.