Czesi i Niemcy doświadczają klęski powodzi i są to doświadczenia zadziwiająco podobne do polskich sprzed kilku lat. Nasi reporterzy odwiedzili Pragę oraz okolice Drezna – cztery miasteczka spustoszone przez Łabę i Muldę. Powódź przewala się tam swoim uniwersalnym trybem: zaskakuje, przechodzi wyobrażenia ludzi swoimi rozmiarami i bezwzględnością, niszczy wszystko, również ową spokojną pewność siebie zamożnych, cywilizowanych społeczeństw, że jesteśmy rozważni, karni, bezpieczni (i wobec wszystkich nieszczęść ubezpieczeni). Poczucie krzywdy i straty, a nade wszystko wielkie poczucie niesprawiedliwości losu przekładają się na szukanie winnych.
Czesi: woda sprawiedliwsza od ludzi
Karlin i Kampa to dwa różne światy czeskiej Pragi. Na Kampie – zabytkowej perełce w perle Maladej Strany – był każdy, kto choć raz przyjechał do Pragi; do szarego Karlina nie było po co jeździć.
– Telewizja pokazywała nas, gdy już wyczerpała temat Kampy i słonia Kadira z zoo – mówi rozgoryczony inżynier Jirzi Kral z Karlina, któremu przed chwilą policjant nie pozwolił wejść do zalanej dzielnicy. – Teraz, gdy fala przeszła, Karlin musi czekać na swoją kolejkę.
Z telewizyjnych relacji wiadomo, że Kadira trzeba było zastrzelić, bo stawał się agresywny, hipopotam Sławek zaginął, ale się znalazł. Inżynier Kral mówi, że z tego punktu widzenia los 25 tys. mieszkańców Karlina może wydawać się wcale nie taki zły. Teraz też lepiej brzmi, że uratowany został most Karola i zbiory sztuki nowoczesnej w galerii w Sowich Młynach na Kampie, niż to, że nad Karlinem unosi się fetor gnijącej żywności z supermarketu, który utonął w czarnej dziurze stacji metra Florenc.
Jirzi Kral zostawił w swoim mieszkaniu przy Sokolovskiej komputer i nie wie, czy miesiąc pracy nad projektem nie został właśnie spłukany i pokryty błotem.