Minister oświaty zapowiada, że nauczanie w polskich szkołach winno być i będzie bardziej patriotyczne. Przyznać muszę, że słysząc tego rodzaju deklaracje odczuwam pewien dyskomfort, a nawet poważną obawę. W Republice Francuskiej mają dzieci lekcje wychowania cywilnego. Trochę to nudne i nie spotkałem jeszcze szkraba, który tym przedmiotem pasjonowałby się szczególnie. Tym niemniej wbite mu zostaje w głowę, jakie są we Francji instytucje, czego może od nich oczekiwać i czego one oczekują od niego, jak brać może udział w życiu społecznym i politycznym, co to są, na przykład, i czemu służą związki zawodowe, co limituje prawo do strajku czy manifestacji... Są tu też elementy subtelniejszej edukacji prawnej: co to jest obrona konieczna, a kiedy ją przekraczamy; kiedy bierne przyglądanie się nieszczęściom innych jest tylko egoizmem lub tchórzostwem, a kiedy staje się przestępczym zaniechaniem, kiedy zobowiązanym się jest do obrony wspólnego dobra etc. Założenie wychowawcze jest proste. Republikańskie szkoły wychować mają obywateli świadomych swoich obowiązków wobec państwa i państwa wobec nich. To właśnie wypełnianie tych obowiązków i pozostawanie w ramach gwarantowanych nam praw jest wyrazem patriotyzmu. Reszta, jak uwielbienie pagórków nad Marną czy poczuwanie się do wybranych tradycji narodowych, może być mile widziana, lecz mieścić się nie może w zakresie wymagań. Jeżeli jednak celnie odczytuję intencje pana ministra kultury, taki minimalizm jest mu z gruntu obcy. Przez słowo patriotyzm rozumie dużo więcej. I właściwie trudno z nim polemizować. Jak pisał Jakub Jasiński:
„...mieliśmy w naszym kraju
Większy polor, więcej cnoty,
Mądrych wszelkiego rodzaju,
Ludzi świętych – patrioty!