Hasło, oczywiście, skierowane byłoby w pierwszym rzędzie do polityków, bowiem to im właśnie premier pokazuje, jak startując z dalekiego szeregu zostać najbardziej popularnym i szanowanym polskim politykiem. I to nawet nie w sto dni, ale w pięćdziesiąt, bowiem już na półmetku premier w sondażach prowadził, a potem było tylko lepiej. Także, choć w tempie nieco mniejszym, rosło poparcie dla rządu. I tak oto mamy paradoks: rząd mniejszościowy, wokół niego morze rozszalałej polityki, z okresowo pojawiającą się wizją wcześniejszych wyborów w tle, kompromitacja politycznego zaplecza, które wielkie hasła budowy IV RP rozmienia w koalicjach mało przez obywateli chcianych, a notowania gabinetu idą w górę i coraz większa liczba obywateli mówi: to jest to, na co czekaliśmy!
Fenomen Kazimierza Marcinkiewicza komentatorzy analizują już od wielu tygodni. I na ogół dochodzą do tych samych wniosków: podstawowa działalność premiera i jego najbliższego otoczenia ukierunkowana jest na zbudowanie jego osobistej pozycji. Na wykreowanie osoby, która ze spokojem, czy wręcz łagodnością, wszystko wszystkim obieca, jest blisko ludzi, natomiast trzyma się z dala od świata polityki.
Marcinkiewicz świetnie współpracuje z mediami, dla których codziennie ma jakiś komunikat. Zasada przyjęta przez współpracowników premiera brzmi: jeden wyraźny komunikat dziennie i żadnego wielogłosu, zwłaszcza zaś wielogłosu ministrów, takiego od Sasa do Lasa. Marcinkiewicz wie, że komunikat musi być krótki i powoli wypowiedziany: wydłużymy wakacje dzieciom, będzie waloryzacja rent i emerytur i zmiana obecnego systemu na taki, który najbiedniejszym da więcej pieniędzy, polscy rolnicy ponieśli wielkie koszty transformacji i teraz każda pomoc, w tym paliwo rolnicze, jest dla nich ważna, nie może być głodnych dzieci, Centralne Biuro Antykorupcyjne będzie naszym aniołem stróżem, abyśmy uniknęli korupcji.