Promowi „Al-Salam 98” przydarzyły się na Morzu Czerwonym wszystkie nieszczęścia naraz. Nieudolnie gaszony pożar w maszynowni i na pokładzie samochodowym. Niepodjęcie decyzji, żeby zawracać do Dubah, skąd prom wypłynął, a saudyjski brzeg ciągle jeszcze było widać. Potem brak decyzji o ewakuacji przeciążonego promu, z dobudowanymi dwoma pokładami, zwiększającymi pojemność, ale znacznie zmniejszającymi stabilność. Paniczna ucieczka oficerów i załogi, którzy zostawili pasażerów na pastwę losu. Wreszcie zbyt późna i mocno ograniczona akcja ratunkowa, rozpoczęta dopiero w siedem godzin po katastrofie. Potem blokada informacyjna. Takie horrendum wyłania się z relacji tych nielicznych, którzy się uratowali. Nawet dokładnie nie wiadomo, ilu ich jest; zaginęło, czyli zginęło, 800–900 osób, głównie egipskich biedaków, którzy wracali z pracy w Arabii Saudyjskiej. Ich śmierć, jak i całe to tragiczne wydarzenie, pozostanie w dużym stopniu anonimowe. Szybko odnotowane przez światowe sieci i agencje, ale też łatwo porzucone na rzecz innych wiadomości, chociażby duńskich karykatur Mahometa. Łatwo sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby to był europejski prom na Morzu Śródziemnym. Morze morzu nierówne.