Gdy w 2003 r., na zlecenie słynnej amerykańskiej uczelni Massachusetts Institute of Technology, zapytano Amerykanów o wynalazki, bez których nie mogą się obejść – ranking wygrała... szczoteczka do zębów. Komputer, telefon komórkowy, budzik i samochód otrzymały w tym sondażu mniej głosów, co pokazuje, jak silnie ten niewielki przedmiot związany z higieną osobistą wpisał się w życie codzienne milionów ludzi.
Oda do szczoteczki
Co znalazłoby się na pierwszym miejscu listy rzeczy niezbędnych, gdyby zapytać Polaków? Jeszcze dziesięć lat temu w badaniach sondażowych firmy Mareco/Gallup na pytanie: Jak często zmieniasz szczoteczkę do zębów?, 1,2 proc. respondentów przyznało się, że nie używa jej wcale! Efekty tego są takie, że należymy do najbardziej bezzębnych narodów Europy: 7 proc. 12-latków straciło z powodu próchnicy co najmniej jeden stały ząb, ich 40-letnim rodzicom brakuje średnio 6 zębów, a dziadkowie często nie mają ich wcale (co czwarta osoba w wieku 65–75 lat straciła z powodu próchnicy wszystkie naturalne zęby).
Ostatnia dekada to jednak w polskiej stomatologii cała epoka. Producenci past i akcesoriów pomocnych w higienie jamy ustnej bardzo intensywnie wykorzystali ten czas, by zasypać przepaść między naszym rynkiem a tym, co już od dawna oferowano na Zachodzie. Chyba udało się już Polaków przekonać do szczoteczki, ale – co podkreślają dentyści – wciąż wielu dorosłych nie potrafi się nią właściwie posługiwać i nie uczy dobrych nawyków swoich dzieci. A nici dentystyczne, irygatory wodne (które pomagają usunąć resztki pokarmu z wąskich przestrzeni i kieszonek przyzębowych) czy płukanki z trudem torują sobie drogę do naszych łazienek.
Banalna prawda jest bowiem taka, że w dbaniu o zęby ważniejsza od rodzaju sprzętu jest staranność i systematyczność.