Tuż po wojnie lwia część handlu w Polsce była w rękach prywatnych. Jednak do końca lat 40., po wygranej przez komunistyczne władze bitwie o handel, niemal zniknęły prywatne sklepy i wytwórnie, a wraz z nimi znaczna część towarów. Ich miejsce zajęły duże i niewydolne przedsiębiorstwa państwowe. W tym stanie rzeczy prywatne wyjazdy zagraniczne stały się przykrywką dla działalności importowej. W okresie stalinowskim granice były szczelnie zamknięte, a za przemyt groziły bardzo surowe kary. Jednak nawet w tych czarnych czasach nielegalny handel nie ustał zupełnie. Nielicznych okazji do przywożenia pożądanych towarów z Zachodu dostarczały propagandowe pobyty dzieci polonijnych na koloniach w Polsce. Tą drogą szmuglowano zegarki, wieczne pióra, odzież i buty, a także lepszą kawę, herbatę i gumy do żucia.
Za rządów Gomułki zagraniczny ruch turystyczny wrócił do łask,
a wyjazdy do zaprzyjaźnionych państw obozu radzieckiego stały się szansą na korzystne transakcje handlowe. Na słynącym z długich tradycji przemytniczych Podhalu nieaprobowany przez władzę handel przygraniczny pojawił się natychmiast po uruchomieniu wymiany turystycznej z Czechosłowacją w 1955 r. W początku lat 60. pomysłowi polscy turyści objeżdżali już po parę krajów za jednym razem, aby zwiększyć zyski.
„Pożyczałem w Warszawie parę złotych, kupowałem kryształowe wazony, które dobrze szły w Czechach, oraz bieliznę pościelową i trójrzędowe plastikowe grzybeczki, na które był popyt w Budapeszcie. (...) Upłynnialiśmy towar na ulicach, a także chodząc po domach. Następnie udawaliśmy się do sklepów w Pradze. (...) Tam nabywaliśmy francuskie składane fajki marki Briar, które w Polsce wstawiało się do komisu na Nowym Świecie przy Chmielnej za dwieście pięćdziesiąt złotych sztuka, oraz niedostępną w Polsce luksusową politurę do mebli, która w Czechach nazywała się pazlatka, i jakiś chyba klej.