Katarzyna Janowska: – Czy są pory roku sprzyjające pisaniu poezji? Wiosna nastraja do pisania wierszy?
Ewa Lipska: – Wiosna jest przyjemna dla oka. Brud zarasta zielenią, obserwuję to w moim niezbyt czystym mieście, na przykład w Parku Krakowskim. Wiosna to narodziny, życie. Czy jest stworzona dla estetów, czy natchnionych poetów? Nie sądzę. Moje wiersze nie należą do żadnej pory roku, nawet wtedy, kiedy piszę o jednej z nich. Należą do czasu metafizycznego.
Godzina siedemnasta to pani ulubiona pora dnia.
W różnych miejscach świata, szczególnie między majem a październikiem, ta pełna talentu godzina jest mi bliska... Lubię podziwiać jej miękkie, puszyste światło.
To godzina fotografików, kiedy czas „łasi się” do nas, przymila. Wyobrażam sobie, jak musi o tej porze wyglądać pustynia, przesypująca się klepsydra czasu w złotorudych kolorach.
Myśli pani obrazami.
Czasem tak. Nawet ostatnio chciałam kupić olejowe kredki i zapragnęłam coś namalować. Dawno już nie miałam takiego pragnienia, aby namalować swoje myśli, a nie aby je zapisać. Mój „umysł pełen jest obrazów” – pomyślałam za Dürerem, ale na szczęście dla polskiego malarstwa zaraz mi to przeszło...
Bez drzazgi nie ma poezji?
Bez drzazgi nie ma życia. I chociaż ona przeszkadza, uwiera, dotyka, wbija się w naszą pamięć, to w końcu można ją wyjąć. Jest doświadczeniem, próbą, może nawet eksperymentem.
Trudno ją wyjąć i jeszcze trudniej opisać – czytamy w jednym z wierszy z najnowszego tomu.
Trudno, trudno... Z wiekiem coraz trudniej. Ale wiersz „Drzazga” jest o niepewności tworzenia, o ryzyku słów. Tartak jest symbolem warsztatu poetyckiego... Wie pani, spotkałam się kilka dni temu z bohaterem „Drzazgi”, młodym poetą, który wysłał do mnie kiedyś esemesa: „lubię panią”.