Targonie Wielkie, druga po południu, Dorota, Magda i Justyna obserwują nerwowo przez szkolne okno, czy przypadkiem prezes Wądołowski nie nadchodzi. – Jego psa na szosie na razie widzę – melduje Magda, ale jasne jest, że skoro psa widać, to i sam prezes za chwilę osobiście może nadejść.
– Rano awanturę już i tak zdążył urządzić – zaznacza Dorota, której wczoraj prezes po raz kolejny zapowiedział, że zwolni ją za to, iż dzień wcześniej po pracy wsiadła w pekaes i odwiedziła męża w Białymstoku. Potem udzielił nagany Magdzie za spóźnienie na lekcje. Magda popłakała się z tego powodu, bo spóźniła się tylko kilkanaście minut przez białostocki pekaes, który w Targoniach jest niestety zawsze po ósmej, a wcześniejszego nie ma. Uczniowie wszystko widzieli, więc dzisiaj rano kilka matek zjawiło się z pytaniem, co się dzieje i dlaczego nauczycielka płacze na lekcji, a wtedy prezes oznajmił, że Dorota, Magda i Justyna to niedobre nauczycielki są, bo zamiast dzieci uczyć, tylko kawę piją i plotkują.
– Zatrzęsło nami, pokazałyśmy mu artykuł z kodeksu pracy o poszanowaniu godności pracownika przez przełożonego. Odpowiedział, że jeśli idzie o przełożonego, to on, owszem, może, ale nie musi. Dorota, Magda i Justyna przyznają, że prezes niezbyt lubi, kiedy mu się z kodeksami wyjeżdża, bo – jak twierdzi – w tej szkole przede wszystkim on sam obowiązuje, a nie kodeksy.
Wziąłem, bo ktoś musiał
Prezes Wądołowski prowadzi do chałupy, kroi grubo baleron, zalewa kawę i prosi sypać sobie śmietanki ile bądź. Właśnie wrócił z pola, które obsiewa mieszanką, teraz zje i odpocznie, porozmawiamy sobie, a potem znowu będzie obsiewał, bo człowiek może czekać, ale pole nie.
– Słucha pan!