Przeczytałem właśnie książkę Tadeusza A. Kisielewskiego pod tytułem „Zamach – tropem zabójców generała Sikorskiego” (Dom Wydawniczy Rebis 2006). Polecają ją patroni medialni: tygodnik „Wprost”, militarny magazyn specjalny „Komandos”, magazyn „Książki”, miesięcznik „Mówią Wieki”, Radio Zet etc. Sloganem reklamowym Radia Zet jest, o ile dobrze pamiętam: „Radio Zet, tylko wielkie przeboje!”. Otóż tym razem jest to strzał chybiony.
Książka Kisielewskiego przebojem nie jest. Wręcz przeciwnie, zakwalifikować by się dała jako swoiste kuriozum. Sam tytuł „Zamach” artykułuje od razu przyjęty a priori pewnik (o hipotezie nie może być mowy, gdyż tę się rozpatruje z wielu stron). Tezę o tym, że śmierć generała Władysława Sikorskiego była wynikiem zamachu, a nie wypadku, dokumentować ma praca profesora Jerzego Martyniaka, który dokonał symulacji numerycznej różnych wariantów awarii, której miał ulec samolot transportujący Sikorskiego i porównał je z zeznaniami ocalałego pilota kapitana Eduarda Prchala. Wyszło mu, że relacja Prchala, uznana przez kolejne brytyjskie komisje śledcze za zadowalającą, jest nieprawdopodobna.
Nie podważam w niczym ustaleń Jerzego Martyniaka, zresztą nie mam najmniejszych kompetencji, żeby polemizować z jego technicznymi argumentami. Cóż jednak z jego konkluzji wynika. To tylko, że kapitan Prchal mijał się z prawdą. Mogło się tak stać na skutek szoku i powypadkowej amnezji wstecznej, mogło dlatego, że chciał się oczyścić z ewentualnego zarzutu błędu profesjonalnego, mogło wreszcie dlatego, że takie a nie inne zeznania włożyli mu w usta brytyjscy zwierzchnicy. Każda z tych możliwości jest równouprawniona i przy całej skrupulatnej fachowości profesora Martyniaka, o tym, czy mamy do czynienia z zamachem, czy z wypadkiem, nie przesądzają i przesądzać nie mogą.