Od września rolnicy będą mogli bez pozwolenia miejscowych władz zatrudniać robotników sezonowych zza Buga. Minister pracy Anna Kalata rozporządzenie w tej sprawie ma podpisać jeszcze w tym tygodniu. Z projektu publikowanego na stronach Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej wynika, że do zalegalizowania pracujących przy zbiorach owoców czy ziemniaków Ukraińców, Białorusinów lub Rosjan wystarczy zgłoszenie tego faktu do lokalnych służb zatrudnienia. Co więcej, rolnicy nie będą musieli płacić 900 zł od głowy. Tyle wynosi danina na rzecz Skarbu Państwa, jaką ponoszą wszyscy inni pracodawcy zatrudniający legalnie cudzoziemców. Dziś bez pozwoleń mogą pracować w Polsce jedynie obywatele krajów UE, które otworzyły dla nas swoje rynki pracy. W pozostałych przypadkach, żeby zatrudnić obcokrajowca, pracodawca musi wystąpić z wnioskiem do wojewody i zgłosić w nim konkretną osobę. Ten podejmuje pozytywną decyzję tylko wtedy, gdy powiatowy urząd pracy stwierdzi, że na tworzone stanowisko pracy nie ma w kraju chętnych. W rezultacie pracodawcy odchodzą z kwitkiem. Ci najbardziej zdesperowani zatrudniają cudzoziemców ze Wschodu (przede wszystkim Ukraińców) na czarno. Teraz rząd robi wyjątek dla rolników, co jest kolejnym dowodem skuteczności ich lobbies. Na podobne udogodnienia na próżno czekają przedsiębiorcy, zwłaszcza z branży budowlanej. Jeszcze wiosną br. związek pracodawców budowlanych zwracał się do rządu z apelem o wpuszczenia na polski rynek pracy 50 tys. robotników. Na razie bezskutecznie.
Janusz Grzyb, wicedyrektor departamentu migracji w resorcie pracy, nie robi złudzeń: – To, że brakuje gdzieś pielęgniarek i spawaczy, nie jest wystarczającą przesłanką do otwarcia rynku pracy.