MSZ nakazało polskiej służbie zagranicznej, by sondowała, co się mówi w stolicach o szansach ministra Sikorskiego na objęcie posady sekretarza generalnego Sojuszu Północnoatlantyckiego. To nie przesądza, że Sikorski będzie oficjalnie kandydował, ale w naszych mediach zawrzało. Sikorski na czele NATO działa mocniej na wyobraźnię niż Włodzimierz Cimoszewicz na czele Rady Europy czy Jerzy Buzek na czele Parlamentu Europejskiego. Niesłusznie.
Szanse Sikorskiego uważam za coraz mniejsze. A na dobitkę im więcej mamy kandydatów na prestiżowe stanowiska międzynarodowe, tym mniejsze są szanse każdego z Polaków, bo nie ma mowy, by w tym samym czasie każdy z nich je zdobył. Przeciwko Sikorskiemu jest sytuacja w Sojuszu. Po ostatnim spotkaniu ministrów spraw zagranicznych NATO w Brukseli Sojusz ogłosił odwilż w stosunkach z Rosją zamrożonych po konflikcie w Gruzji. Czy Sikorski, któremu nie tylko w Moskwie zapamiętano antyrosyjskie wypowiedzi publiczne, może być teraz twarzą Sojuszu, wyciągającego w irańsko-afgańskiej potrzebie rękę do Rosjan?
Czy Polak może być cenniejszy niż niewywołujący dziś szumu medialnego Francuz lub Duńczyk? Francja chce wrócić do struktur wojskowych NATO, co byłoby wielkim jego wzmocnieniem, ale zapewne oczekuje, że ten powrót będzie odpowiednio uhonorowany – może stanowiskiem szefa Sojuszu. Wreszcie jest kwestią wciąż otwartą, przynajmniej dla opinii publicznej, czy minister Sikorski nie ma apetytu na przyszłe sukcesy w polityce polskiej. Wybór na szefa NATO oznacza wyjście na długo, jeśli nie na zawsze, z polityki krajowej, a przecież ambitny i utalentowany Sikorski nie powiedział w niej ostatniego słowa. Na razie więc lepiej byłoby mierzyć polskie zamiary na nasze siły i potrzeby doby kryzysu. Nie rozpraszać sił naszej dyplomacji, która przecież nie jest potęgą.