Wydaje się, że Aleksander Łukaszenko, prezydent Białorusi, dwie rzeczy w życiu uważał za pewne: że kochają go wyborcy i że kochają go rosyjskie władze. Dowód na pierwszą miłość to wybory, które wygrywa bez trudu (prawda, że nie ma konkurentów), a na drugą – powstały w 1996 r. ZBiR, Związek Białorusi i Rosji, zalążek zjednoczenia obu państw. Kiedy ZBiR powstawał, w Mińsku spekulowano, że Łukaszenko, były instruktor polityczny w oddziałach granicznych KGB i były wiceprzewodniczący kołchozu Udarnik, liczy na główny gabinet na Kremlu. Nieoczekiwanie Łukaszenkowskie marzenia o jedności Słowian poparł sam Władimir Putin, który białoruskiemu prezydentowi przedstawił dwa warianty – albo poszczególne województwa białoruskie wcieli się do Rosji, albo Białoruś włączy się do nowej Unii, która z Rosją będzie miała wspólny parlament. I nagle Łukaszenko, któremu w obu wariantach grozi polityczny niebyt, określił rosyjskie propozycje jako upokarzające i w gniewie porównał Putina do Hitlera. Za to w Moskwie rozeszły się pogłoski, że Putin ostatecznie postawił krzyżyk na Łukaszence. Nie wiadomo tylko czy dlatego, że Łukaszenko zaczął się szarogęsić nawet wobec rosyjskich biznesmenów na Białorusi, czy dlatego, że Kreml ostatecznie dojrzał, iż Łukaszenko to dyktator, gnębiący wszelką opozycję i izolowany przez cały demokratyczny świat.