Akcją antymeszkową w Gorzowie Wielkopolskim dowodzi 50-letni Jan Figura, podpułkownik rezerwy i szef wydziału zarządzania kryzysowego w Gorzowie. W jego gabinecie wisi mapa miasta z podziałem na „sektory opryskowe”: zielone – ogrody, parki, skwery, niebieskie – rzeki, jeziora, stawki. Różowy krzyżyk – lądowisko helikoptera. Podpułkownik nie ma wątpliwości co do intencji wroga:
– Ich cel jest jeden: wypić z człowieka krew i złożyć materiał rozrodczy – mówi.
Trzyma się po wojskowemu, w gabinecie ma własnoręcznie wykonane modele samolotów, które to hobby pozwoliło mu pokonać charakter choleryka, bo „żołnierz musi być zawsze opanowany”. W wojsku służył 30 lat i z przekonaniem twierdzi, że obroni gorzowian przed plagą. – Jedyna rzecz niemożliwa to włożyć hełm na lewą stronę – mawia. Informuje, że przy sprzyjającej pogodzie z jednego metra kwadratowego miasta wzlatuje w powietrze od 18 do 27 meszek i każda z nich może dać życie 1–1,2 tys. owadów. – Dlatego trzeba zwalczać i larwy, i dorosłe. Podczas akcji ppłk Figura wstaje o 5.00 i kładzie się o 23.00 z komórką pod poduszką. – Nie ma sentymentów. Jak rok temu wysiadły nam dwa rozpylacze, wykonawca jeden naprawił, drugiego nie dał rady i nocą musiał jechać do producenta po nowy.
Po raz pierwszy Gorzów Wlkp. walczył z owadami rok temu. Opryskano 1,3 tys. ha akwenów, parków, skwerów. Gdy szykowały się mecze żużlowe, opryskiwano murawę i trybuny. Przed międzynarodowymi spotkaniami zespołów romskich Romane Dywesa ekipy z miotaczami trucizn na owady wkraczały do amfiteatru. Opryskiwano nawet cmentarze.
– Po opryskach miałam problemy, żeby odnaleźć miejsca lęgowe meszek – zachwala akcję Katarzyna Rydzanicz, doktor biologii na Uniwersytecie Wrocławskim, która wraz z ppłk.