Historia Włodzimierza Blajerskiego, dzisiaj prokuratora Prokuratury Krajowej, a do niedawna szefa Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie, pokazuje dziwną trwałość niektórych karier. Kiedy w 2001 r. ministrem sprawiedliwości w miejsce Lecha Kaczyńskiego został Stanisław Iwanicki, Włodzimierz Blajerski awansował na szefa Prokuratury Krajowej. Iwanicki, kolega ze studiów Blajerskiego, już wcześniej go promował. W 1993 r. mianował Blajerskiego szefem Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie, chociaż ten nigdy wcześniej nie był prokuratorem. W latach 70. krótko pracował jako sędzia w Kraśniku, w latach 80. przystał do Solidarności, aczkolwiek wcześniej aktywnie działał w PZPR. Na początku lat 90. wstąpił do ZChN, był dyrektorem gabinetu u min. Wiesława Chrzanowskiego i krótko wiceministrem spraw wewnętrznych odpowiedzialnym m.in. za straż pożarną. Dzisiaj, po zmianie ekipy rządowej, nadal pracuje w Prokuraturze Krajowej, w Biurze ds. Przestępczości Zorganizowanej, nadzoruje m.in. działalność Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie.
Prokuratorzy z Lublina o swoim do niedawna przełożonym mówią: pan B. Tak w prokuratorskim komunikacie prasowym określa się osoby podejrzane o złe czyny, ale jeszcze nie osądzone. Formułują listę zarzutów: wykorzystywał stanowisko do załatwiania własnych interesów, podejmował decyzje korzystne dla ludzi z własnego środowiska politycznego, prokuraturę zorganizował jak własny dwór, rządził i dzielił niczym car. Mawiał: to jest moje imperium. Problem polega na tym, że oni byli częścią dworu i nadal czują się od niedawnego władcy uzależnieni. Dlatego chętnie mówią do protokołu, ale na razie proszą o nieujawnianie nazwisk.
Walka o upodmiotowienie
O tym, jak polityczne koneksje Blajerskiego wpływały na jego prokuratorskie działania, najdobitniej świadczy tzw.