Armia izraelska zdjęła blokadę Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem. Ale to przecież nie Izraelczycy okupowali przez pięć tygodni sanktuarium. Wtargnęła do niej grupa Palestyńczyków uciekających przed militarno-policyjną akcją prewencyjną Izraela na terenach Autonomii Palestyńskiej. Wśród okupujących bazylikę Palestyńczyków byli uzbrojeni bojówkarze. Izrael chciał mieć ich za kratami. Ten cel się nie powiódł, blokada izraelska zakończyła się fiaskiem. Tym dotkliwszym, że opinia publiczna gotowa była uznać akcję Izraela w Betlejem za agresję przeciwko... chrześcijaństwu!
Powiodły się za to dyplomatyczne naciski Waszyngtonu, Watykanu i Unii Europejskiej, aby zakończyć blokadę na kompromisowych warunkach. Dziwny to kompromis i dziwny epizod bliskowschodniego dramatu. Oto państwa europejskie, które włączyły się w kampanię przeciwko terroryzmowi, pomogły wyjść z opresji ludziom, których Izrael uznał za popleczników terroryzmu. Jeśli miał rację, nie należało im pomagać w wydostaniu się z potrzasku. Jeśli nie miał, należało jawnie i konsekwentnie napiętnować akcję izraelską. A tak powstał zamęt, za to liderzy arabscy kolejny raz zarobili punkty propagandowe.