Brutalnie dali nam to do zrozumienia sąsiedzi: Litwa, Łotwa, Estonia, Chorwacja, Białoruś, Bułgaria, Ukraina i Rosja wprowadziły zakaz importu polskiej wołowiny. Są to dla nas decyzje bolesne, ponieważ rocznie sprzedawaliśmy na Wschód około 30 tys. ton. Teraz podobna ilość półtusz mrozi się w chłodniach, a Agencję Rynku Rolnego głowa boli od przybytku.
Stanisław Zięba, sekretarz generalny Polskiego Związku Producentów, Eksporterów i Importerów Mięsa, ma z tego powodu wątpliwą satysfakcję. Od lat walczył, żeby Agencja prowadziła skup interwencyjny tylko wśród tych dostawców, którzy spełniają ostre wymogi sanitarne (czego wyrazem są uprawnienia eksportowe do Unii Europejskiej). Ale się nie udało. Rosja ma u nas przedstawiciela, który świetnie się orientuje w systemie agencyjnego skupu i wie, że w chłodniach leży mięso niespełniające rygorów eksportowych.
Orientują się także politycy, ale nikt nie chce mówić o tym głośno. W radzie ARR zasiadają działacze chłopscy i ich wpływ na to, od kogo agencja kupi mięso, jest znaczący. Zaś właścicielami ubojni i zakładów mięsnych niespełniających ostrych norm sanitarnych są także działacze chłopscy, również ci najbardziej krzykliwi obrońcy polskości. Zapewniając, że każda polska krowa jest zdrowa, bronią własnych interesów. Walcząc o tolerancję dla wytwórców niespełniających ostrych kryteriów, również robią to tylko w swoim – bo na pewno nie konsumentów – interesie. Zaś manifestując przeciwko kapitałowi zagranicznemu, po prostu usiłują pozbyć się konkurentów – część dużych przetwórców mięsa (np. Sokołów) jest bowiem pod kontrolą zagranicznych koncernów. A to oznacza jednocześnie ostre wymagania sanitarne.
Walka o polskość w wydaniu wielu polskich działaczy jest często walką o pieniądze dla siebie.