Według kibiców Garbarnia-Szczakowianka (bo taka jest teraz pełna nazwa klubu) ustanowiła piłkarski rekord świata we wspinaniu się na szczyty: w trzy lata z IV do I ligi! Mecze rozgrywała na stadionie, na którym najlepsze miejsca do oglądania znajdują się w oknach okolicznych domów. Boisko wąziutkie: 65 m szerokości i 105 długości – ledwo mieści się w piłkarskich normach (64–75 x 100–110 m). Stadion ma tylko 350 miejsc siedzących. Brakuje wymaganych przepisami zabezpieczeń – władze piłkarskie i policja pozwalały rozgrywać tu II-ligowe mecze tylko na słowo honoru. Do tego grający trener Szczakowianki Andrzej Sermak nie miał wymaganej przez PZPN licencji.
Wcześniejsze sukcesy Szczakowianki na własnym stadioniku przypisywano właśnie wymiarom boiska, które innym drużynom rzekomo nie pozwalało na rozwinięcie skrzydeł. – Spuścili z tonu, kiedy zaczęliśmy wygrywać na wyjeździe – mówi Bogusław Engelhardt, rencista, były mistrz rozkroju szkła, który stracił zdrowie w upadającej Hucie Szkła Okiennego.
Kibice z matecznika
Engelhardt dostał bardzo odpowiedzialne zadanie – ma zorganizować klub kibica z prawdziwego zdarzenia, który całej Polsce pokaże, jak można kulturalnie i skutecznie dopingować swoją drużynę. Do niedawna w Szczakowej nie było większych ekscesów, ale kiedy na mecz przyjechali fani Zagłębia Sosnowiec, a więc zza miedzy, kilka starszych osób z domów przy stadionie schowało się w piwnicach. – Powyrywali ogrodzenia, zaczęli walić w budynki, okna, parapety, czegoś podobnego u nas nie widzieliśmy – wspomina Engelhardt. – I proszę sobie wyobrazić, że po tym wszystkim powiedzieli, że i tak potraktowali nas delikatnie, bo uznani zostaliśmy za krakusów zza Przemszy, a gdybyśmy byli gorolami zza Brynicy, to krew by się polała.