Archiwum Polityki

Suma wszystkich szpiegów

Niedawno w „Sumie wszystkich strachów” świat przed katastrofą uchronił dzielny wywiadowca CIA Jack Ryan (Ben Affleck). Na ekrany kin powrócił Jason Bourne (Matt Damon). Amerykańskie kino daje agentom nowe twarze.

Napisana przez Roberta Ludluma – klasyka gatunku określanego jako global conspiracy thriller – „Tożsamość Bourne’a jest już właściwie opowieścią klasyczną. Oto z Morza Śródziemnego rybacy wydobywają nafaszerowanego kulami mężczyznę. Ten stopniowo dochodzi do siebie, szkopuł w tym jednak, że skutkiem wypadku jest amnezja, która dotknęła naszego bohatera. Jedynym tropem jest wszczepiony w ciało mikrofilm z numerem konta w szwajcarskim banku. Tam z kolei znajduje się niemała sumka i kilka rozmaitych paszportów, które świadczą o tym, że nasz bohater imał się raczej ryzykownych zadań. A na domiar wszystkiego w Zurychu, a następnie w Paryżu, dokąd ucieka z przygodnie poznaną kobietą, ciągle ktoś próbuje go zabić.

Jeśli ktoś pamięta starszą, solenną i nudnawą wersję „Tożsamości Bourne’a” z Richardem Chamberlainem, to będzie raczej zaskoczony tym, co dzieje się w filmie Douga Limana. Otrzymaliśmy bowiem opowieść o agencie czasów „Matrixa”: zrezygnowano z przebrzmiałej, a tak ważnej w powieści postaci Carlosa i chyba uczyniono słusznie, bo terrorystyczny światek ma już innego bożka, wprowadzono natomiast osiągnięcia najnowszej techniki. Matta Damona osaczają nie tylko wrogowie z krwi i kości, ale także kamery, systemy nawigacji satelitarnej, aparatura do podsłuchu i komputerowe bazy danych wertowane w Langley – kwaterze CIA w Wirginii. Tu, inaczej niż w powieści czy poprzedniej ekranizacji, nie trzeba już gorączkowo biegać od jednej budki telefonicznej do drugiej, a rozsiani po Europie agenci (a przy okazji płatni mordercy) błyskawicznie otrzymują informacje o nowym zadaniu. Choć trzeba też przyznać, że taka adaptacja, stawiająca na tempo i akcję, sprawiła, że znikło kilka smaczków powieściowych.

Polityka 39.2002 (2369) z dnia 28.09.2002; Kultura; s. 58
Reklama