Ulubionym choć stresującym zajęciem polityków jest śledzenie sondaży pokazujących partyjne notowania. A te (zwłaszcza badające preferencje w wyborach do samorządów) mogą ostatnio powodować pewien niepokój w SLD i zadowolenie na prawicy. SLD traci, choć na razie w granicach błędu statystycznego, a Platforma Obywatelska wraz z Prawem i Sprawiedliwością, czyli tak zwany POPiS, zyskuje trochę powyżej błędu statystycznego. Czy to oznacza, że tendencja się odwróciła? Doprawdy byłby to nadmiar dobrej woli wyborców, tak naprawdę nie wiadomo bowiem, gdzie owego POPiS szukać. W stolicy i na Mazowszu go nie ma, wprost przeciwnie – Lech Kaczyński ściera się z Andrzejem Olechowskim i nie jest to starcie przejściowe, na jedne samorządowe wybory. Obaj panowie mają aspiracje prezydenckie sięgające nie stołecznego Ratusza, ale Pałacu Namiestnikowskiego, a więc mogą się jeszcze ścierać przez trzy lata, chyba że któryś już w pierwszej turze, 27 października, poniesie sromotną porażkę. W Krakowie Jana Rokitę chce zatrzymać Zbigniew Ziobro z PiS, który raczej naiwnie, choć niewątpliwie ambitnie uwierzył, że dobry wynik uzyskany w wyborach parlamentarnych, z fotografią Lecha Kaczyńskiego w tle, da mu urząd prezydenta miasta w wyborach bezpośrednich. W miastach Wybrzeża Gdańskiego, w tradycyjnej twierdzy Platformy, Prawo i Sprawiedliwość na siłę szukało kandydatów, by tylko urwać trochę głosów partnerowi. Nie ma aliansu w Poznaniu, nie ma go w wielu innych miastach.
Gdzie jest Unia Wolności?
Rozsypała się koalicja tworzona przez Unię Wolności, Ruch Społeczny dawnej AWS i resztki SKL. Każdy coś próbuje ratować na własną rękę. Dla Unii Wolności kluczowe mają być trzy pozycje: Wrocław, gdzie w wyborach startuje Władysław Frasyniuk, Kraków, gdzie nie bez szans jest Józef Lasota, i Warszawa, gdzie liczy się na przyzwoity rezultat Zbigniewa Bujaka.