Zdzisław Pietrasik: – Widział pan coś ciekawego w kinie w Berlinie?
Andrzej Wajda:– Jako laureat Złotego Niedźwiedzia miałem mnóstwo obowiązków, także wobec dziennikarzy, więc niewiele zobaczyłem. Poczekam, aż nagrodzone filmy będą w polskich kinach.
Będą albo nie będą.
I to jest nasz problem. Powinniśmy się w końcu dorobić jakiejś sieci kin, w której takie ambitne kino byłoby prezentowane. Niestety, dystrybucja, która działa bez wsparcia takiego, jakie ma w innych krajach europejskich, nie będzie tych filmów przyjmować.
W Berlinie dominowały filmy społeczne i polityczne, czyli takie, jakie kiedyś w Polsce powstawały. Tym bardziej nasza nieobecność była zasmucająca.
Ale czy pana zdaniem nieobecność w głównym konkursie filmu Feliksa Falka „Komornik” była usprawiedliwiona? Czy wybór dokonywany przez poszczególne festiwale jest niezawodny?
Wiemy, że jest zawodny, zresztą zawsze był. Ale jest jeszcze drugi powód naszej nieobecności, o którym mówił pan w wywiadzie dla „Variety”: kiedyś Zachód był ciekaw tego, co się dzieje za murem, i nasze kino potrafiło tę ciekawość zaspokoić. A teraz nie potrafiliśmy opowiedzieć, co się tu wydarzyło.
A może musiało tak być? Skoro w przeszłości kinematografia polska nastawiona była na przedstawianie człowieka w trybach historii, to nic dziwnego, że pierwszą reakcją po odzyskaniu wolności było hasło: porzućmy wszelkie zależności, zajrzyjmy naszemu bohaterowi do wnętrza, zobaczmy, jaki on jest sam w sobie. Krótko mówiąc, zajmijmy się tym, czym sztuka zajmowała się zawsze, czyli człowiekiem.
Mówi pan zapewne o Kieślowskim. Ale jego następców też nie widać. W ogóle podsumowanie dorobku ostatnich kilkunastu lat nie wypada imponująco.