24 września 2001 r. lało jak z cebra. Vidmantas Kmitas, pracownik litewskiej firmy spedycyjnej, wracał z Polski na Litwę. Wiózł klej. W Michałowicach, na trasie Kraków–Kielce, stracił przytomność i panowanie nad kierownicą. Kiedy się ocknął, zobaczył przygniecione przez jego tir Cinquecento. Potem dowiedział się, że samochodem jechało młode małżeństwo. I że kierowca Fiata walczy o życie.
Policja zjawiła się szybko. Zabezpieczyła tachograf, przebadała kierowcę alkomatem. Był trzeźwy. W dzień po wypadku Kmitas stanął przed polskim sądem, który odrzucił wniosek prokuratury o areszt tymczasowy i pozwolił kierowcy odpowiadać z wolnej stopy. Prokuratura nie złożyła zażalenia na decyzję sądu. Odebrała jednak Kmitasowi paszport. Na wypadek, gdyby zachciało mu się opuścić Polskę przed zakończeniem procesu.
Z sądu w Krakowie Litwin wrócił do Michałowic. Miał przy sobie 22 zł. Zamieszkał w szoferce własnego tira, odstawionego na pobocze drogi. Żywił się tym, co przynieśli mu ludzie z wioski. Po kilku dniach musiał opuścić szoferkę. Samochód odholowała do badania policja, później tir wrócił na Litwę. Kmitas został bez dachu nad głową. Nieoczekiwanie zaproponowano mu gościnę. – Zostaniesz u nas kilka dni, potem na pewno sprawa się jakoś wyjaśni – pocieszał Litwina życzliwy mieszkaniec Michałowic, kiedyś też kierowca, dziś bezrobotny.
Tymczasem na prośbę konsulatu generalnego Litwy sprawą Kmitasa zainteresował się prof. Jan Widacki, były ambasador Polski na Litwie i adwokat. – Przejrzałem akta sprawy i włos zjeżył mi się na głowie – wspomina. – W majestacie sprawiedliwości łamane są prawa człowieka.
28 września do Prokuratury Rejonowej dla Krakowa Śródmieścia wpłynął wniosek obrońcy Vidmantasa Kmitasa o zmianę zastosowanego środka zapobiegawczego (odebranie paszportu) na poręczenie osoby godnej zaufania.