Ursusem rządzi dziś Stanisław Bortkiewicz. Szefem Zakładów Przemysłu Ciągnikowego Ursus SA został w grudniu 1997 r. z nadania lidera związkowego Zygmunta Wrzodaka, dziś posła Ligi Polskich Rodzin. Wtedy nominację Bortkiewicza uważano za typowo polityczną, bo, argumentowano, niby jakie kwalifikacje przemawiają za człowiekiem, który wcześniej był lekarzem pediatrą w Ostródzie, potem prowadził małą hurtownię, a biznesu uczył się od Feliksa Siemienasa, którego metody na sukces w interesach analizowało przez lata kilka prokuratur? Kiedy Wrzodak ściągnął do Ursusa Bortkiewicza, komentowano, że car ma swojego Rasputina. Wrzodak obdarzył lekarza z Ostródy zaufaniem do tego stopnia, że przystał nawet na jego plan redukcji załogi, chociaż wcześniej na każdy taki pomysł reagował jak diabeł na święconą wodę.
Kiedy Stanisław Bortkiewicz obejmował funkcję prezesa, fabryka zatrudniała 12 tys. pracowników. Dzisiaj ZPC Ursus i jej spółki-córki mają na stanie niecałe 1350 osób. Z gierkowskiego molocha, który miał docelowo produkować 100 tys. traktorów, pozostało niewiele. W ub.r. z trudem udało się zmontować 2 tys. ciągników. W tym roku z taśmy zejdzie zapewne niewiele więcej. Państwową fabrykę zmieniono w spółkę o nazwie Zakłady Przemysłu Ciągnikowego, gdzie Skarb Państwa ma 49 proc. akcji, 19 proc. należy do państwowej Agencji Rozwoju Przemysłu, a resztą dysponują wierzyciele i pracownicy. Ursus pozbył się już balastu w postaci terenowych filii. Kolejno upadły zakłady w Sulęcinie, Włocławku i Gorzowie. Pozostałe należą w 100 proc. do ARP albo zostały sprywatyzowane. Fabrykę w Ursusie poszatkowano na kilkanaście różnych części. ZPC jest spółką-matką, do której należą spółki-córki z ograniczoną odpowiedzialnością. Najważniejsza z nich to Fabryka Ciągników sp. z o. o. Teraz, jak twierdzi prezes Bortkiewicz, przyszedł już czas na prywatyzację poszczególnych segmentów.