W tomie esejów „Obrona żarliwości”, który się właśnie ukazuje, umieścił pan esej „Przeciwko poezji”. Porównuje pan w nim sytuację poetów do pobytu w oblężonej twierdzy. Zastanawiam się, czy pan nie przesadza?
Istotą tekstu, na który się pani powołuje, jest przekora. Symuluję ataki przeciwko poezji, żeby jej bronić. Oblężona twierdza nie jest może szczęśliwą metaforą, bo jest to raczej twierdza, której nikt nie oblega.
Twierdza została opuszczona?
Nie jest opuszczona, bo poeci w niej biwakują. Tydzień temu byłem pod Nowym Jorkiem na festiwalu poezji, gdzie przewinęło się 12 tys. czytelników.
Obrona żarliwości nie jest więc tylko obroną poezji?
Jest obroną pewnego stylu rozumienia kultury. Żarliwość jest klimatem intelektualnym, który może się wyrazić w poezji, w malarstwie, w filmie, w rozmowie. Wydaje mi się, że jeśli w świecie obserwuje się globalne ocieplenie (global warming), to w sztuce, w literaturze, która wciąż jest reprezentatywna dla tego, co ludzie myślą, widzę raczej oziębienie (global cooling). Może przemawia przeze mnie moja strona romantyczna, tęsknota za silnym przeżyciem?
Pański przyjaciel i wydawca Ryszard Krynicki powiedział, że „Obrona żarliwości” jest równie ważna jak przed laty pańska „Solidarność i samotność”. W „Solidarności”, na przekór czasom, pisał pan, że poeta, by móc zachować swoją niezależność, musi się wyzwolić z trybów historii. Czy dziś trzeba odbyć drogę w przeciwnym kierunku?
Cechą Polski zniewolonej była opozycyjna solidarność. Nie było gorzkiej samotności, którą, jako karę za wolność, ofiarowuje system liberalny. Dziś nie ma sensu odwoływanie się do samotności w kraju, w którym spełnia się demokracja.