Zawisza Czarny jest tu rycerzem w wieku przedemerytalnym, pogodzonym z myślą, że czas jego wielkości mija, a wraz z nim kończy się epoka szlachetnego rycerstwa. Andrzej Sapkowski kpi sobie trochę z bohatera spod Grunwaldu, przedstawiając go w chwili wielkiej słabości: najadł się kapusty i ma poważne kłopoty trawienne, delikatnie mówiąc. W tak podłej formie opuszcza kraj rodzinny, gdzie nic dobrego nie może go już spotkać, a wręcz przeciwnie, jak inkwizycja dołoży starań, to może się zająć również rycerzem z Grabowa, w końcu Europejczykiem. W tej części świata znowu płoną stosy.
Znajdujemy się w latach dwudziestych XV wieku, których zresztą być już nie miało. Wieszczono, że świat się skończy wcześniej, o których to oczekiwaniach informują pierwsze zdania powieści: „Nie sprawdziły się mroczne proroctwa chiliastów, przepowiadających nadejście Końca dość precyzyjnie – na rok mianowicie 1420, miesiąc luty, poniedziałek, po świętej Scholastyce”. Życie toczy się zatem dalej, ale ziemia bynajmniej nie stała się rajem. Wydaje się nawet, że ludzie mordują się z większym niż poprzednio okrucieństwem. Trwa regularna wojna religijna wiernych papieżowi rzymskich katolików ze zwolennikami Husa. W powieści znajdzie się niejeden opis bitwy tak straszliwej, że nawet najmniej wrażliwy czytelnik poczuje się nieswojo. Nie ominą nas także opowieści o wymyślnych torturach, którym wysłannicy świętej inkwizycji poddają podejrzanych. A podejrzanym może być każdy, więc także Reinmar z Bielawy, zwany przez przyjaciół Reynevanem, główny bohater powieści. Reynevan wywodzi się z nie najgorszej śląskiej rodziny, ma koneksje w urzędach świeckich i kościelnych, z których niejednokrotnie zmuszony będzie korzystać. Zapewne powieść nie liczyłaby prawie 600 stron – a to dopiero pierwszy z trzech zapowiedzianych tomów – gdyby równocześnie Reynevanowi nie spieszyli z pomocą kompani z praskiego uniwersytetu, w którym pobierał nauki medyczne.