Czy istnieje przepis na musicalowy przebój? Teoretycznie może wyglądać następująco. Po pierwsze, temat: właściwie stuprocentowy „pewniak”, samograj – historia wielkiego hochsztaplera Nikodema Dyzmy. Po drugie, twórcy: stare estradowe wygi – Wojciech Młynarski (tekst), Włodzimierz Korcz (muzyka), Laco Adamik (reżyseria). Po trzecie, atuty dodatkowe: rozmach inscenizacyjny oraz świetny zespół Teatru Rozrywki w Chorzowie. Słowem, wszelkie zadatki na prawdziwy sceniczny sukces. Czy więc nowy, śląski „Dyzma” okaże się hitem? Nie jestem pewien. Zalet jest sporo: bardzo sprawna i chwilami oryginalna reżyseria, dobra, a chwilami rewelacyjna gra aktorów (świetna kreacja Elżbiety Okupskiej), ciekawa scenografia, intrygująca choreografia. Nie przeniesiono – na szczęście – akcji na siłę w dzisiejsze czasy. W zamian poutykano gęsto czytelne aluzje do historii najnowszej, co sprawiło, że widownia świetnie się bawi i przedwojennych żuli udających lepperowców nagradza gromkimi brawami. Jeżeli więc brakuje czegoś, co mogłoby uczynić z tego spektaklu prawdziwy przebój, to przebojowej muzyki. Wyśpiewywane ze sceny songi brzmią ładnie, ale nieco pachną naftaliną i za bardzo kojarzą mi się z tym, co słyszałem już wcześniej w wykonaniu Alicji Majewskiej. Po wyjściu z teatru nie nuci się żadnej melodii, nie wierci w głowie żadna konstelacja nutek. Słowem, to spektakl, który ogląda się bez patrzenia na zegarek, z dużą przyjemnością, ale i z żalem, że tak mało zabrakło, by stał się musicalowym objawieniem sezonu. P.Sa.
:-, dobre
:-' średnie
:-( złe